Chciałabym dzisiaj opowiedzieć o miejscu, które zachwyciło mnie swoimi malowniczymi krajobrazami i urzekającą przeszłością. O kontynencie, który z ogromną ciekawością przemierzaliśmy przez trzy tygodnie. Będąc tam próbowałam zapamiętać każdy szczegół, by móc dostrzec i poczuć jego wyjątkowość. Poczuć jego klimat, smaki, nasycić oczy jaskrawymi barwami oraz zanurzyć się w świat wszechotaczającej natury. Tym kontynentem jest – Ameryka Południowa. Podróż zaczęliśmy od urokliwego Peru! W Peru odkrywaliśmy zjawiskowe miejsca, które kuszom swoją wyjątkowością.  Ten kraj zaczarował mnie i przyciągał swoim niepowtarzalnym klimatem.

Odkąd sięgam pamięcią, Ameryka Południowa zawsze mnie fascynowała i znajdowała się na liście miejsc do odwiedzenia. Miejsca takie jak Peru z Machu Picchu oraz Tęczowa Góra nazwana Górą 7 kolorów znajdująca się w wysokich Andach były miejscami możliwymi do zobaczenia tylko w moich wyobrażniach, bo wydawały się takie odległe, takie drogie. Więc jak powstawał plan wyjazdu w te rejony byłam trochę sceptyczna, czy to w ogóle może się udać? Czy jest w zasięgu naszych możliwości. Nie chodzi tylko o finanse, ale o organizację, logistykę, bezpieczeństwo. Ale muszę przyznać, że ten wyjazd pod wieloma względami był wyjątkowy. Oczywiście wszystko indywidualnie zorganizowaliśmy, tylko z plecakami, bez rezerwacji, ale za to z głową otwartą na nieznane oraz na spontaniczne zwroty akcji. Z maksymalną elastycznością, tylko we dwoję.

Szukając informacji przed wyjazdem do jakiegoś kraju często sięgałam po top….atrakcje warte zobaczenia w danym miejscu. Pisząc tego bloga unikałam robienia takich zestawień, ponieważ nie chciałam nikomu sugerować co ma zobaczyć, bo te listy wynikają często z naszych preferencji, upodobań. Jednak przed wyjazdem stworzyłam sobie taka listę i oto możecie przeczytać jak wyglądała moja lista….dziesięciu rzeczach co warto zobaczyć, przeżyć, poznać w Peru.

Dzień pierwszy

Naszą podróż zaczynamy w Katowicach- Pyrzowicach. Poranny lot do Mediolanu nie trwa długo, niecałe dwie godziny. Po dotarciu na lotnisko w Bergamo ( Mediolan) zostawiamy bagaż w przechowalni, która znajduje się na przeciwko wyjścia głównego z terminala ( koszt za 1 bagaż 5 euro)i jedziemy za 20 euro ( bilet w obie strony- za 1 osobę) autobusem, a następnie metrem (2,20 euro – za osobę) do Katedry Narodzin św. Marii w Mediolanie. (Duomo di Milano).

Niestety nie mamy czasu aby odwiedzić katedrę, czy wejść na jej dach i podziwiać z góry otoczenie ( zapewne nadrobimy to bo przyznam szczerze, że miejsce warte jest szczegółowego zwiedzania) ale widok katedry budzi w nas zachwyt. Oglądamy i podziwiamy z zewnątrz.

Kolejne kroki kierujemy do znajdującej się obok Galerii Vittorio Emanuele II- najbardziej ekskluzywnego centrum handlowego w mieście. Spacerujemy w jej wnętrzach między  butikami najbardziej luksusowych i znanych projektantów takich jak Prada, Louis Vuitton czy Gucci. Myślę, że na zakupy w sklepach mogą sobie pozwolić tylko nieliczni, ale każdy może docenić piękno neoklasycystycznej galerii. Jej przeszklone, imponujących rozmiarów kopuły, ciekawa architektura i piękne freski biją majestatem i klasą. To dobrze jest zobaczyć.

Spacerując po galerii natknęliśmy się na mozaikę posadzkową przedstawiającą herb Turynu- żółtego byka. Jak mówi legenda należy stanąć na jego przyrodzeniu i na pięcie prawej stopy okręcić się wokół własnej osi. Taki zabieg ma zagwarantować szczęście i pomyślność. Oczywiście robimy tak jak głosi legenda…..szczęściu trzeba pomagać.

Wracamy na lotnisko tymi samymi środkami lokomocji, co tutaj dotarliśmy.

Po 8 godzinach kolejny lot mamy z Mediolanu do Madrytu. Przechodzimy z terminala 1 na autobus obsługujący lotnisko a następnie jedziemy na terenie lotniska metrem by dostać się na terminal 2. Te przejazdy są za free ale wprowadzają sporo zamętu zwłaszcza jeżeli nie znamy bardzo dobrze języka angielskiego. Dobrze, że czas na przesiadkę mamy aż 6 godzin to daje nam możliwość przemieszczania się bez dodatkowych emocji. Po dotarciu na terminal 2 odprawiamy się na kolejny lot do Bogoty ( Columbia). Po ponad 9 godzinach docieramy na miejsce i przesiadamy się na kolejny samolot do Peru, do stolicy – Limy, by następnie dostać się już lotem lokalnego przewoźnika (który trwa 1,5 godziny) do Cuzco.

Dzień drugi

Po dwóch dniach podróży zmęczeni ale szczęśliwi docieramy do Cusco. Jest godzina 15:30. Jedziemy taksówką do centrum za 20 sole. (około 22 zł ) Kurs sola peruwiańskiego 1 sol to 1.15 zł. Nasz hotel w Cusco jest bardzo ładny i przestronny. Pokój nasz jest czysty, z prywatną łazienką, z oknem wychodzącym na ulicę. Mamy w tym hotelu zarezerwowanych 5 noclegów ze śniadaniem. Po długim locie odświeżamy się, przebieramy i idziemy zrobić rekonesans miasta. Jest dosyć ciepło około 20 stopni. Miasteczko jest bardzo ładne, z zabudową w stylu kolonialnym. Spacerując uliczkami zadziwia nas niebywała infrastruktura tego miasta. Otóż idąc jedną ulicą mijamy obok siebie usytuowane zakłady optyka, jest ich nie mniej niż z 20. W kolejnej uliczce sklepy z materacami, również na całej długości możemy znależć ten asortyment. Dalej sklepy z sieciami komórkowymi, gdzie kupujemy kartę Sim za 35 soli peruwiańskich. Na kolejnej ulicy można zakupić w jednym z kilku sklepików materiały papiernicze. Konkurencja obok konkurencji. Ale jak widać nikomu to nie przeszkadza. Nie spacerujemy długo po mieście, ponieważ wraz z zachodem słońca bardzo szybko spada temperatura i robi się dosyć chłodno. Wchodzimy do przypadkowej knajpki, gdzie wraz z lokalnymi mieszkańcami jemy zupełnie przypadkowo wylosowane z menu danie( niestety nasz kelner i cała obsługa knajpki nie zna nawet w małym stopniu języka angielskiego:), a my nie znamy języka hiszpańskiego ) i pijemy herbatę z koki.

Wracając do pokoju kupujemy w lokalnym sklepie chipsy i regionalne piwo. W nocy budzi mnie okropny ból głowy, nie pozwala zasnąć. Żaden z Polski przywieziony lek nie uśmierza go.

Dzień trzeci

Rano po nie przespanej nocy przerwanej bólem głowy idziemy na śniadanie. Mam nudności, jest mi niedobrze. Na początku tłumacze sobie ten ból i samopoczucie wypitym piwem ale jak po chwili, przy śniadaniu dopada mnie niestrawność wracam z trudem do pokoju. Nasz pokój znajduję się tylko piętro wyżej a ja mam problemy z oddechem. Oddech jest ciężki, trudno mi złapać powietrze. Teraz już dociera do mnie, że mam chorobę wysokościową. Tego dnia zostajemy w pokoju. Ból głowy dokucza nam obojgu. Ja mam do tego światłowstręt, mdłości. Po południu udaje się dostać liście koki, cukierki z koką i tabletki z tutejszej apteki. Przyjmuję lek według zaleceń aptekarza. Pomału ból ustępuje. Wieczorem udaje nam się wyjść na miasto. Jem bułkę i popijam naturalnym jogurtem. Jest dobrze, oboje czujemy znaczną poprawę.

Dzień czwarty

Z niedowierzaniem otwieram oczy. Obudzić się bez bólu głowy! To cudowne uczucie. Apetyt również wrócił. Idziemy na śniadanie.

Z entuzjazmem po śniadaniu idziemy zwiedzić miasto.

1. Odwiedzić miasto Cuzco

Cuzco w języku Keczua nazywane jest „Pępkiem świata” . Leży na wysokości 3399 m.n.p.m. i było kiedyś stolicą Inków. Jest to jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc w Peru, przez które przejeżdża każdy podróżnik odwiedzający Machu Picchu! Pogoda dzisiaj mocno nas rozpieszcza. Jest druga połowa września a my zwiedzamy miasto w towarzystwie słońca. Temperatura sięga w zależności od pory dnia nawet w południe do 25 stopni. Niestety w nocy bywa, że spada do 3 stopni. W mieście chcemy spędzić tydzień. Cusco jest naszą bazą wypadową do zwiedzania całej Świętej Doliny łącznie z Machu Picchu. Zachwycamy się tutaj naturą, architekturą, wszechobecnym folklorem na ulicach. Mijamy na ulicach, egzotycznie wyglądające mieszkanki, które wędrują z alpakami na rękach w swoich szerokich, kolorowych spódnicach, w kapeluszach ozdobionych barwnymi wstążkami lub w melonikach na głowie. Snujemy się bez celu po wąskich uliczkach mimo, iż spacer wywołuje w naszych, nizinnych, europejskich ciałach szybsze bicie serca. Mam wrażenie, że wszędzie gdzie tutaj idziemy jest pod górkę… a wysokość na jakiej obecnie się znajdujemy jest dla nas niekomfortowa, bo utrudnia oddychanie. Mimo to staramy się zauważać piękno wokół i tak sobie myślę, że mogłabym spędzić tu długie miesiące i ciągle czuć niedosyt. A to co moim zdaniem koniecznie trzeba zobaczyć w tym mieście.

Plaza de Armas – główny plac Cuzco

Wszystkie drogi w mieście prowadzą nas do Plaza de Armas. Jest to główny plac miasta z charakterystyczną fontanną na samym środku. Wokół placu stoją kolonialne budynki z pięknymi, drewnianymi balkonami oraz dwa duże kościoły: Iglesia de la Compañía de Jesús i Bazylika Architedralna Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Z zachwytem obracamy się wokół własnej osi podziwiając architektoniczną zabudowę. Centralna, historyczna część miasta wraz z jego głównym placem, przykuwa naszą uwagę. Na środku placu stoi duża fontanna, otoczona bujną zielenią. Podchodząc bliżej do niej zauważamy, że jest to miejsce spotkań mieszkańców. Tu również spotykają się turyści i lokalni sprzedawcy swoich wyrobów. Jest tutaj gwarno i kolorowo.

Bazylika archikatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

Na Plaza de Armaz znajduję się jeden z najstarszych kościołów katolickich w Peru. Zbudowana w latach 1560-1654 archikatedra w Cuzco (właściwie bazylika archikatedralna Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny), jest jednym z najlepiej zachowanych budynków kolonialnych Ameryki Łacińskiej, została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1983 r. Podchodzimy bliżej, by spróbować dostać się do jej wnętrza.

Przeczytałam w literaturze, że w środku znajduje się obraz autorstwa Marcosa Zapaty, przedstawiający biblijną scenę ostatniej wieczerzy, na której widać Jezusa i 12 Apostołów przy stole. Obraz jednak różni się od dzieła Leonarda da Vinciego, bo w peruwiańskiej wersji ukazane zostały tradycyjne dla tutejszej społeczności potrawy, na przykład świnka morska. Wstęp do katedry jest płatny (50 soles w 2023 r.) Trochę drogo, ale z racji, że jest to jedna z najstarszych Katedr w Ameryce Południowej postanawiam wejść i zobaczyć jej wnętrza.

Obraz ostatniej wieczerzy ze świnką morską jako danie główne.

Plaza San Cristobal

Po wyjściu z Katedry kierujemy się w stronę Plaza San Cristobal. Wspinając się stromymi, wąskimi uliczkami oddalamy się od głównego placu na który teraz możemy spoglądać z góry.

Przyznam, że to miejsce odwiedzamy ze względu na niesamowity widok na miasto. Na samym placu znajduje się duży krzyż, a obok Kościół San Cristobal. Podobnie jak wiele zabytków pochodzących z czasów hiszpańskich w Peru, ten także powstał w miejscu inkaskiej budowli. Będąc tutaj warto wejść na wieżę kościoła, z której rozpościera się jeszcze bardziej spektakularna panorama niż z poziomu placu. Wejście jest możliwe po uiszczeniu niewielkiej opłaty. Wokół miejscowi sprzedają swoje produkty, tak więc na pewno nie opuścimy tego miejsca głodni.

Z tej perspektywy Cusco i otoczenie potrafi zachwycić jeszcze bardziej.

San Pedro Market

Jak jestem w jakimś mieście zawsze szukam targów, bazarów i lokalnych miejsc, gdzie można zaopatrzyć się w lokalne produkty, przyjrzeć się mieszkańcom, powąchać, posmakować lub chociaż nacieszyć oczy. Ponieważ w Ameryce Południowej jesteśmy po raz pierwszy (jestem przekonana, że nie ostatni) to z ogromnym zainteresowaniem kolejne kroki kierujemy na San Pedro Market. I tutaj poległam……

Przede mną ogromna, zadaszona hala targowa. Stoję przed bocznym wejściem i ruszam przed siebie. Czego tam nie ma? Targ jest olbrzymi i podzielony na sektory, w których mogę znależć to, co akurat do szczęścia mi jest potrzebne. Jest spora część z pamiątkami, ale są też sektory bardziej lokalne: z ziołami, z kwiatami, ze słodyczami. produktami z koki, z rybami, mięsem czy owocami. Z oddali nawołują lokalne mieszkanki które zapraszają na świeżo wyciskane soki.

Lokalne gospodynie sprzedają swoje produkty prosto z ogródka.

Można tutaj taniej niż w mieście kupić pamiątki, owoce, ubrania i wszystko czego zapragniemy.

Są tutaj miejsca gdzie można zjeść gorący posiłek przygotowywany przez peruwiańskie gospodynie. Ten gwarny budynek znajduje się tuż obok San Pedro Station – stacji, z której w sezonie odjeżdżają pociągi do Machu Picchu.

Dzień piąty.

2. Przenieść się w czasy starożytnych Inków

Rano wstajemy przed godziną 06:00. Odbieramy przygotowane dla nas śniadanie w postaci lunch boxów ponieważ o godzinie 06:45 mamy wycieczkę, którą kupiliśmy dzień wcześniej w lokalnym biurze podróży. Wycieczkę do Świętej Doliny Inków. Jest to dla nas okazja aby odwiedzić ciekawe obiekty będące dziedzictwem kultury inków przed wizytą w Machu Picchu.

Przed godziną 07:00 wraz z kilkoma innymi turystami różnej narodowości ruszamy busem. Pierwszy przystanek mamy w antycznym mieście Ollantaytambo. Tutaj mogliśmy podziwiać i poczuć  tajemniczą atmosferę niedokończonej świątyni słońca oraz zobaczyliśmy wspaniałe i obszerne tarasy uprawne. Świątynia została zbudowana przez cesarza Inków Pachacuti, wysoko na zboczu góry nad miastem. Do ruin prowadzą strome kamienne schody, a ze szczytu mogliśmy docenić skalę i pomysłowość Inków – wyraźnie wiedzieli, co robią!  Ponieważ twierdza Ollantaytambo została pierwotnie zbudowana jako świątynia i centrum ceremonialne, nadal mogliśmy zobaczyć pozostałości świątyń, a zwiedzanie „Wzgórza Świątynnego” było dla mnie fascynujące. Usiadłam na moment na przydrożnym kamieniu, delektując się pięknym widokiem… i zwyczajnie rozmyślałam. Podróż często skłania mnie do chwili, chwili na refleksję nad własnym życiem. A co nadaje się do tego lepiej niż inkaskie ruiny?

Cywilizacja Inków słynęła z silnego związku z Przyrodą i światem duchowym. Mnie natomiast zachwyciła zdolność tworzenia i budowania z niesamowitą precyzją. Inkowie słynęli ze sztuki obrabiania głazów, które potrafili tak idealnie do siebie dopasować, że do dzisiaj między kamienie nie można wsunąć nawet igły. To niesamowite uczucie znaleźć się w miejscu z przed tysięcy lat w otoczeniu misternie wykonanych kamiennych ścian i struktur, które pokazują wyjątkowe umiejętności inkaskich murarzy. Chodziliśmy wokół miejsc, które charakteryzowały się tak jak już wspomniałam wcześniej, starannie ułożonymi kamieniami o nieregularnych kształtach, które płynnie do siebie pasują, tworząc ściany i nisze, które służyły jako okna i ołtarze. Te architektoniczne wyczyny były dla nas świadectwem zaawansowanych technik.

3. Zobaczyć Moray – tajemnicze kręgi Inków.

Jedziemy dalej w kolejne miejsce do Moray.

Ponieważ Inkowie nie znali języka pisanego, ruiny Moray stanowią zagadkę. Już od odkrycia tej budowli trwają debaty między antropologami, archeologami i ciekawskimi podróżnikami, jaki było pierwotne przeznaczenie tego obiektu. Ja natknęłam się w literaturze na cztery popularne teorie. Powszechnie uważa się, że ruiny Moray były wykorzystywane przez Inków jako eksperymentalna farma ponad 500 lat temu. Teorię tę po raz pierwszy zaproponował antropolog John Earls w 1975 r. i oficjalnie opublikowano w 1981 r.  Poparł tę teorię kilkoma odkryciami po spędzeniu tygodni na tym miejscu. 

Po pierwsze , w konstrukcjach tarasów wbudowano system nawadniający, składający się z szeregu kanałów zasilanych wodą ze zbiornika położonego wyżej w górach . Różnica temperatur od góry do dołu wynosiła zdumiewające 27 stopni Fahrenheita (12 stopni Celsjusza) . Badacz zauważył również, że słońce pada na każdy taras pod różnym kątem i z różną intensywnością .

Earl teoria głosiła, że ​​Imperium Inków wykorzystywało każdy taras w Moray jako swój własny mikroklimat. Umożliwiło to Inkom zbadanie wpływu wysokości, temperatury i nasłonecznienia na wzrost roślin i ich rozwój.   Eksperymenty te pozwoliły Inkom uzyskać najlepsze produkty roślinne pomimo różnych wysokości i klimatów jakie panują w Peru. Dla mnie ta teoria Earla pokazuje, jak Inkowie wykorzystywali swoją wiedzę o środowisku, aby wykorzystać dostępne im zasoby naturalne. I jak bardzo byli mądrymi ludżmi.

Jednak Moray jako ośrodek badań rolniczych nie jest jedyną krążącą teorią. Mieszkańcy pobliskich gmin opowiadają historie o uroczystościach i ceremoniach odbywających się w Moray, sięgające czasów Inków. Przewodniczka mówiła nam o tym, że miejscowi zbierają się raz w roku (w październiku), aby uczcić Moray znanymi swoimi regionalnymi obrzędami. Chociaż jest prawdopodobne, że Moray służyło jako amfiteatr do celów ceremonialnych, wydaje się nieprawdopodobne, aby był to jego jedyny cel ze względu na jego odległe położenie z dala od miasta Cusco, ówczesnego serca Imperium Inków. Kto i czym miałby tutaj dotrzeć?

Kolejna teoria o przeznaczeniu Moray głosi, że była to kopalnia do wydobywania materiałów do budowy . Aby zbudować ruiny Moray w tak piękny i symetryczny sposób, potrzebne były znaczne prace wykopaliskowe. Po wyczerpaniu kopalni zakryto ją tarasami i ponownie wykorzystano do celów rolniczych Inków i celów ceremonialnych. 

Inna popularna teoria na temat ruin Moray głosi, że okrągłe zagłębienia w ziemi to kręgi zbożowe, czyli ślady pozostawione przez kosmitów po lądowaniu UFO. 

To, co czyni te miejsca tak godne uwagi, wręcz magiczne to nieustanna tajemnica. 

Dowiedzieliśmy się, że to wyjątkowe miejsce Inków składa się z trzech grup okrągłych tarasów, które schodzą na wysokość 490 stóp (150 metrów) od najwyższego tarasu do najniższego. Każdy okrąg ma 12 poziomów tarasów, z których największe zagłębienie ma średnicę 600 stóp. Otoczony wysokimi Andami. Spoglądając w głąb tych stworzonych przez człowieka kraterów byliśmy pełni podziwu i zachwytu. Fajnie odwiedzić takie miejsca.

4. Odszukać Salinas de Maras, czyli legendarne źródło soli.

Nasza wycieczka jeszcze się nie kończy. Jedziemy dalej. Podskakujemy na miejscach w busie w rytm peruwiańskiej muzyki, którą nasz kierowca ze starannością wybiera. Mijamy krajobraz górzysty, często stepowy, z nielicznie porośniętymi terenami ubogą roślinnością.

Po przejechaniu kilku kilometrów i wysłuchaniu ludowych dźwięków peruwiańskich docieramy do Salinas de Maras.

Często słyszymy, że sól jest niezdrowa, zwłaszcza spożywana w nadmiarze… Jednak sól soli nie równa. Ostatnio byłam nad Morzem Martwym i tamta sól miała szczególny aspekt zdrowotny, stosowana jest do wyrobu kosmetyków i zdrowotnych kąpieli. Natomiast sól wydobywana w Peru w otoczeniu majestatycznych gór Andów jest pozyskiwana od tysięcy lat w sposób szczególny. Spróbuję to tutaj opisać.

Do tych zbiorników kierowany jest podziemny strumień słonej wody, która pod wpływem słońca odparowuje a w basenach pozostaje czysta sól o różowej barwie. Barwę swoją zawdzięcza bogatemu nasyceniu cennymi pierwiastkami : żelazem, wapniem, magnezem, cynkiem i miedzią. Jest rarytasem między solami ze względu na swój wyjątkowo szlachetny smak i właściwości. Pozbawiona jakichkolwiek chemikaliów nadaje potrawom smak wykwintny i pełen finezji, co doceniają i wykorzystują najlepsi kucharze na świecie. Nazywa się ją solą maraską – od nazwy malowniczej miejscowości Maras położonej w samym sercu Świętej Doliny Inków. W okolicznych sklepach możemy kupić żywność, słodycze, kosmetyki i oczywiście samą sól z tego wyjątkowego miejsca.

Ważną rolę w procesie wydobycia soli w Peru przypisuje się Inkom. To za sprawą obserwowania przyrody i wykorzystywania jej siły, przyczynili się także do powstania, podziwianych po dziś dzień zbiorników solnych.

Przez legendarnych Inków sól była nazywana Różowym Złotem. Różowa sól Inków z Maras pochodzi bezpośrednio z serca dziewiczej przyrody peruwiańskich Andów, a jej zasoby zdają się być niewyczerpalne. Znajdują się w gorącym, słonym, podziemnym źródle wypływającym z wnętrza Andów na wysokości 4 tys. m.n.p.m. Blisko 5 000 zbiorników wodnych tworzy na zboczach Andów piękne tarasowe baseny zwane „salinas“.

Wracając z tarasów solnych zatrzymujemy się przy sklepiku, gdzie możemy kupić słodycze z lokalną solą, kosmetyki i samą sól oczywiście.

Udało się zrobić zdjęcie tylko jednej czekoladzie, dwie kolejne szybko zniknęły 🙂 w naszych żołądkach. Wycieczka trwała cały dzień. Była bardzo ciekawa i pełna atrakcji. Oczywiście między atrakcjami zjedliśmy pyszny obiad w lokalnej restauracji przy dźwiękach peruwiańskiej muzyki.

Dzień szósty

Co to za wakacje, gdy trzeba wstawać w środku nocy? Słyszę o 03:50 gdy budzik oznajmia pobudkę. No tak dzisiaj wstajemy znacznie wcześniej niż wczoraj, a to dlatego, że jedziemy na kolejną wycieczkę, tym razem znacznie dalej. Dzisiaj jedziemy wspiąć się na Tęczową Górę. Sprawnie opuszczam łóżko, by co niektórzy się nie rozmyślili i idę po lunch box. Super, że w naszym hotelu istnieje możliwość wzięcia na drogę śniadania w takiej formie. O godzinie 04:45 siedzimy w busie i jedziemy w drogę.

5. Wejść na Tęczową Górę

W Góry Tęczowe dostać się jest bardzo prosto i najlepiej to zrobić z Cuzco, gdzie wiele lokalnych biur podróży proponuje swoje usługi. Po rekonesansie i zapoznaniu się z ofertą rezerwujemy u lokalnego przewożnika. Koszt wycieczki wyniósł nas 60 sola (+10 soli za wstęp). W tej cenie były przejazd w dwie strony, śniadanie i obiad. Muszę też dodać, że mieliśmy zapewnioną opiekę przez dwóch przewodników. Nasz bus po godzinnej podróży zatrzymuję się przy lokalnej restauracji gdzie serwowane mamy śniadanie w postaci placków z kukurydzy, kawałków warzyw, papryki, avocado. Do picia herbata z koką lub kawa. Po śniadaniu ruszamy dalej. Mijamy małe wioski położone u podnóży Andów. Widać skromne gospodarstwa, często z wypasanymi lamami lub alpakami.

Im dalej i wyżej tym krajobraz z zielonych wzgórz zmienia się w zaśnieżone wysokie góry. Jedziemy wąskimi, krętymi drogami i z otwartymi szeroko oczami podziwiamy ten piękny, barwny krajobraz.

Nieoczekiwanie ze śnieżnego krajobrazu kolor ziemi zmienia się na różowy a czasami nawet czerwony. Dojeżdżamy na miejsce. Kierowca zatrzymuje się na niewielkim płaskim terenie i nasi przewodnicy oznajmiają nam, że z tutaj mamy miejsce startu. Wysiadając rozglądamy się niepewnie, ponieważ nie ma tu innych turystów i innych busów, które mijaliśmy po drodze, lub które nas mijały. Otrzymujemy po kijku trekkingowym oraz na dłonie olejek mieszankę z kilkunastu roślin do wdychania, co ma nam ułatwić oddychanie na tej wysokości. Dwie dziewczyny z grupy wymiotują, inne dwie osoby skarżą się na ból głowy. My nie odczuwamy na razie żadnego dyskomfortu, no może tylko chętnie skorzystalibyśmy z toalety, której po prostu tu nie ma. Jest jakieś 500 metrów dalej. Przewodnik ma ze sobą tlen w postaci dyfuzora, ale nie podaję jeszcze nikomu na tej wysokości. Jak się dowiedzieliśmy jesteśmy na wysokości ponad 4500 m.n.p.m. Pomału ruszamy gęsiego jeden za drugim. Już po kilkunastu metrach odległości między nami znacznie się wydłużają. Są tacy co sprawnie idą pod górę, jest też kilka osób, które korzystają z podwiezienia motorem lub quadem, który towarzyszy nam na trasie wraz z lokalnym gospodarzem, kierowcą, który podwozi pod górę po kilkanaście metrów za drobną opłatą (dopóki warunki na podwiezienie pozwalają).

Tęczowe Góry- skąd nazwa i co sprawia, że są tak barwne, jak kolory tęczy? To wyjątkowe miejsce stało się popularne w ciągu ostatnich lat i dziś jest miejscem trekkingu turystów, a to wszystko za sprawą niezwykłego zabarwienia skał, z których zbudowane jest jej geologiczne podłoże. No tak, ale skąd te kolory tutaj? Doczytałam! I od tego zacznijmy. Tęczowe Góry zwane też Górami 7 kolorów zostały całkowicie stworzone przez naturę. Uzyskały swoją nazwę właśnie ze względu na wyjątkowe barwy, przypominające te z tęczy. Gdy patrzy się na zdjęcia – trudno uwierzyć, że taki widok istnieje naprawdę, a nie jest po prostu wytworem człowieka. Co jest przyczyną tych niecodziennych i zdumiewających kolorów Tęczowych Gór w Peru? Aż 14 różnych surowców tworzy ich kolory. Swoją barwę zawdzięczają między innymi związkom żelaza, magnezu i siarki, wapnia. To właśnie one barwią skaliste zbocza na kolor czerwony, metaliczno-żółty, odcienie zieleni i bieli, turkusu oraz lawendy.

Wytrwale wchodzimy na tą zjawiskową górę. Oddech nasz jest ciężki, spłycony ale dumnie, nie korzystając z podwiezienia idziemy przed siebie. Szkoda, że samopoczucie i trud włożony w wspinaczkę nie pozwala tak do końca cieszyć się z uroków otaczających nas widoków ( dobrze, że mamy piękne zdjęcia).

Góra tęczowa wznosi się na wysokości 5200 metrów n.p.m. w pobliżu Pitumarca i należy do pasma Cordillera de Vilcanota. National Geographic umieściło ten szczyt w swoim rankingu 100 miejsc, które należy odwiedzić przed śmiercią.

Musicie wiedzieć, że w rejonie, gdzie znajdują się te wyjątkowe góry, dopiero od niedawna kwitnie turystyka. Jeszcze kilka lat temu wierzchołki były pokryte śniegiem, przez co nie można było ich w pełni podziwiać. W latach 90 tych przypadkowo zostały odkryte przez turystów. Umieścili zdjęcia na swoich social mediach i w ten sposób rozsławiono miejsce, tak wyjątkowo piękne. Peruwiańczycy góry te uznają za cud stworzony przez naturę – wierzą, że bogowie obdarowali nim ziemię i w podziękowaniu za tę „Świętą Górę” składają im ofiary. „Vinicunca Moutaina” w języku Indian Quechua oznacza „Pokolorowaną Górę”.

Po około 1.5 godziny dochodzimy do Czerwonej Doliny. Jak się dowiedzieliśmy nasi przewodnicy wybrali dla nas drogę inną niż wszyscy i dlatego na naszej trasie nie było innych turystów. My najpierw idziemy w stronę Czerwonej Doliny by póżniej dotrzeć do Tęczowej Góry. Zwykle trasa turystyczna biegnie prosto na tęczową górę i już niektórzy wracają nie zadając sobie trudu by pójść jeszcze pół godziny dalej i zobaczyć Czerwona Dolinę.

Nasi przewodnicy poprowadzili nas niestandardowo tak jak już wspomniałam, bo przez Czerwoną Dolinę. Było stromo, ciężko, robiliśmy mnóstwo postojów, szliśmy wolnym tempem. Ale rezultat, widoki warte były nadrobienia każdej drogi ….. Sami zobaczcie. Najpierw nie mogliśmy oderwać oczu od przepięknych wzniesień, rozległych przestrzeni wypełnionych kolorami różu, czerwonego, bordowego i jego odcieni.

No tak ale to nie koniec trasy. Przed nami jakieś pół godziny spaceru. I uwierzcie mi pisząc teraz tego bloga myślę sobie, że każdy czytając ten wpis pomyśli sobie- co to jest pól godzinny spacer, po co tyle emocji przy opisywaniu trasy, przecież to tylko pół godziny. No tak. Ale wchodzimy coraz wyżej i wyżej. Powietrze jest tutaj coraz bardziej rozrzedzone i nasze „nizinne” organizmy nie są przyzwyczajone i wydolne w pełni by z lekkością czy z łatwością poruszać się na tej wysokości. Zostawiamy na chwilę Czerwoną Dolinę (będziemy wracać tędy) i ruszamy dalej.

Przed nami wisienka na torcie całej tej wyprawy. Nasz bonus, premia za wytrwałość. Już z daleka widzimy tłum turystów wspinających się na tę kolorową niesamowicie mieniącą się barwami tęczy górę- zjawiskowy twór samej Matki Natury. Uśmiech coraz szerszy pojawia się pomimo zmęczenia na mojej twarzy. Jeżeli istnieje definicja szczęścia to powinna ona tutaj wybrzmieć…. Tak czuję niesamowitą radość, podekscytowanie i wzruszenie. Jestem tutaj. Wybaczcie ale nie potrafię opisać tego uczucia słowami…

Dumni, zmęczeni robimy mnóstwo zdjęć. Zdjęcia z alpakami, bez alpak, z samą górą. Nie możemy przestać robić zdjęć. Niesamowity widok. Niesamowite jest to, że zostało to cudowne miejsce stworzone przez naturę.

Mieniące się kolorami tęczy zbocza gór. Obraz jakby nie z tej planety. Unikatowe zjawisko utleniania się minerałów, dzięki temu mamy prawdziwą eksplozję na wysokości około 5.000 metrów. Widok zapiera dech w piersi i to nie tylko z powodu braku tlenu.

Cały trekking zajmuje ok. 4 godzin – 2 na wejście na górę i ok. 1.5-2 godziny na zejście z niej, ale łącznie z dojazdem „z” i „do” Cusco, zejdzie się cały dzień.

Na koniec Bardzo ważna uwaga. Góry Tęczowe znajdują się na około 5 tyś metrów. Jeżeli przylecieliście z Limy do Cuzco samolotem, to nie jedźcie na wycieczkę w Góry Tęczowe następnego dnia. Taka wycieczka mogłaby się dla Was skończyć tragicznie. Wielu z Was może sobie nie zdawać sprawy jak niebezpieczna może być choroba wysokościowa. Szalenie istotne jest wcześniejsze zaaklimatyzowanie się – bez tego nie warto ruszać na szczyt, ponieważ możesz zacząć odczuwać objawy choroby wysokościowej – wyczerpanie, zawroty głowy, mdłości, krwawienie z nosa, omdlenia – organizm potrzebuje nieco czasu, żeby do wysokości przywyknąć. My po przylocie do Cuzco już w nocy pierwszego dnia odczuwaliśmy ból głowy, światłowstręt a nawet nudności. Mimo, że piliśmy herbatę z koki dostępną w naszym hotelu nie uchroniło nas to przed objawami tej choroby. Dopiero pod wieczór następnego dnia po zażyciu leków z lokalnej apteki dedykowanej na tą chorobę objawy stopniowo ustąpiły. Jeśli planujesz spędzić trochę czasu w rejonie Cusco, lub innych, wyżej położonych rejonach Peru, Góry Tęczowe zostaw sobie na sam koniec. Podczas całej wycieczki pij dużo wody i żuj liście koki. Dzień wcześniej warto też rozpocząć przyjmować tabletki na chorobę wysokościową. Nam polecono lek o nazwie Acetazolamida.

Właściwości liści koki?

Właściwości koki były już znane w zamierzchłych czasach Inków. Koka miała zastosowanie w medycynie, w obrzędach religijnych, składaniu ofiar, była też wręczana jako podarunek innym władcom, służyła niegdyś jako zapłata w wymianie towarów. Koka z wyglądu przypomina liście laurowe. Zawierają mnóstwo witamin i pomagają lepiej znieść wysokość, więc wykorzystuje się je tu od stuleci. Podczas żucia może wywołać drętwienie języka. Jest sucha i nie ma żadnego charakterystycznego smaku, więc nie przypadła nam do gustu. Woleliśmy zalać ją wrzątkiem i spożywać napar z tych liści.

Dzień siódmy

Kolejny dzień w Cusco a my znowu zaczynamy dzień wcześniej niż wstaje słońce.

6. Zobaczyć jeden z 7 cudów świata Machu Picchu.

Muszę przyznać, że Machu Picchu było dla mnie celem numer jeden w podróży do Peru. To kolejny cud świata, który chcieliśmy bardzo zobaczyć. No cóż są miejsca, które z jakiegoś powodu przyciągają ludzi ze wszystkich stron świata, by póżniej wprawić w zupełne osłupienie. Nawet nie samym wyglądem ani historią, ale po prostu atmosferą, jakąś niewytłumaczalną magią, która unosi się w powietrzu. Machu Picchu to miejsce wyjątkowe, które przetrwało do dziś w niemal nienaruszonym stanie, mimo trzęsień ziemi i wymagającego klimatu. Ale zacznę od samego początku.

Cuda świata mają to do siebie, że każdego, nawet największego podróżniczego marudę, potrafią wprawić w zachwyt, a pogoda, pora roku, towarzystwo czy poziom zmęczenia nie są w stanie popsuć nam wrażeń. 

Bilet do Machu Picchu kupiliśmy jeszcze w Polsce z miesięcznym wyprzedzeniem. Koszt biletu z wejściem na Montana Machu Picchu ( 3061 m.n.p.m) to 232 zł od osoby. Wcześnie rano zrywamy się już o 05:40. Po lekkim śniadaniu idziemy na dworzec PKP.

Z Cuzco do Aguas Calientes (miejscowości u podnóża Machu Picchu, która obsługuje cały ruch turystyczny) postanowiliśmy pojechać pociągiem. Cena biletu do Aguas Calientes może przyprawić o zawrót głowy, zwłaszcza, że podróż podzielona jest na dwa etapy. Najpierw jedziemy busem z Cusco do Ollantaytambo a tam przesiadamy się na pociąg z panoramicznym dachem. Cena za tę podróż w obie strony to koszt 515 zł za osobę. Sam pociąg zbudowany jest w sposób zachęcający do podziwiania widoków– panoramiczne okna umieszczone są nie tylko z boku wagonów, ale i na dachu! Cała podróż trwa 3.5 – 4 godz.

Na miejscu jesteśmy w samo południe. Z niewielkim bagażem podręcznym ruszamy się w stronę zarezerwowanego hotelu. Udało nam się bagaż zostawić w Cuzco w hotelu w którym byliśmy zakwaterowani, ponieważ ponownie tam wrócimy na ostatni nocleg w Peru. Po zameldowaniu w nowym miejscu i po obiedzie idziemy do Banios Termales znajdujących się naturalnych, ciepłych źródeł w miasteczku.

Sam obiekt nie należy do miejsc, wysokich lotów i sprawiających wrażenie, że jest się w Spa, jednak muszę przyznać, że z przyjemnością zanurzyliśmy się w pochodzących z naturalnych żródeł wodach termalnych. Odwiedzenie tego miejsca sprawiło nam niesamowita frajdę bo mogliśmy w otoczeniu natury zrelaksować nie tylko ciało ale i umysł.  Temperatura Wody tych łażniach termalnych waha się od 38°C. (100,4°F). do 44°C. (111,2°F). 

Spędziliśmy w tych żródłach termalnych miłe popołudnie, wiedzą, że jutro czeka nas intensywny trekking na Machu Picchu

Dzień ósmy

Wreszcie nadszedł czas na wyruszenie do tego niesamowitego miejsca. Jestem bardzo podekscytowana. Wstajemy przed 05:00 by po śniadaniu wyruszyć na przystanek, z którego pojedziemy autobusem pod bramę cytadeli Machu Picchu. Mieliśmy plan taki by wejść pieszo na górę, ale wspinaczka ta trwałaby około 1,5 godziny i trzeba by wyruszyć bardzo wcześnie. Ruszamy więc autobusem pod samą bramę cytadeli ( koszt 12 dolarów w jedną stronę ok.50 zł). Autobus jedzie 20 minut. O godz. 07:00 zostaje otwarta brama i możemy przejść na obszar Machu Picchu. Serce mi mocno wali, nie wierzę, że właśnie jestem w jednym z niesamowitych miejsc na świecie. Z perspektywy dni w których pomyślałam o tym miejscu, które podziwiałam na folderach wydaje mi się to takie niesamowite, że udało się, że stoję w tak wyjątkowym miejscu. Czuję dreszcze na plecach. A więc jestem tutaj.

Rozglądając się dookoła jestem zachwycona otaczającymi mnie krajobrazami. Zapierające dech w piersiach widoki, jakaś magia i mistycyzm tego miejsca robią na nas wrażenie. Ruszamy przed siebie idąc w boczną ścieżkę w kierunku góry znajdującej się na wysokości 3061 m.n.p.m Montana Machu Picchu. Niestety mgła i drobna mżawka nie ułatwiała wspinanie. Droga na początku lekko z wzniesieniami, kamienista szybko zmienia się w dość stromą z nieregularnymi kamienistymi schodami ścieżkę z dość wąskim przylegającym do urwiska miejscem.

Ich wysokość wymaga sporego wysiłku, częstego łapania oddechu, wręcz zmusza do odpoczynku. Wymaga również zachowania równowagi i opanowania. Dodam, że nie mam zwyczaju spędzać wolnego czasu na kanapie, to ta wspinaczka sporo mnie kosztuję wysiłku. Po 2 godzinach docieramy na szczyt. Mgła niestety nie pozwala cieszyć się widokiem.

Odpoczywamy na górze tego zacnego miejsca. Mimo, że nie możemy nacieszyć oczu pięknymi widokami czujemy błogi spokój. Mamy świadomość, że nie często bywa się na takiej górze. Po godzinie powoli schodzimy na dół.

Spacerujemy wytyczonymi szlakami z naszej biletowej trasy. Z wielkim zachwytem spoglądamy na miasto stworzone przez cywilizację Inków. Dociera do nas oczywista prawda – jaką ogromną wiedzę, wrażliwość i umiejętność przewidywania mieli władcy tej zamierzchłej cywilizacji. Miasto składa się z górnej części, gdzie znajduje się centralny plac, grobowiec królewski, główna świątynia, świątynia Słońca (głównego bóstwa Inków), Świątynia Trzech Okien, dom najwyższego kapłana. W części dolnej są domy mieszkalne i warsztaty produkcyjne, a jeszcze niżej – terasy rolnicze, gdzie hodowano głównie ziemniaki, kukurydzę i oczywiście kokę – używkę Inków.

Machu Picchu to miasto Inków, które wyłania się niczym miraż w sercu zielonych peruwiańskich Andów, które rozciągają się pod przysłoniętym chmurami niebem. Miasto położone na wysokości ponad 2400 metrów odkrywa tajemnice cywilizacji Inków. Tysiącletnia historia poprzez kamienie wypolerowane przez czas i atmosferę naznaczoną spokojem i kontemplacją. Odkrywamy tam ruiny tarasów rolniczych, świątyń, pałaców i obserwatoriów astronomicznych, które są świadkami pomysłowości cywilizacji andyjskiej, ale urzeka nas przede wszystkim widok majestatycznych gór Andów . Machu Picchu oznacza w języku keczua „Starą Górę”.

Początek stworzenia tego miejsca datuje się na XV wiek. Było to sanktuarium religijne za czasów cesarza Pachacútec, a następnie schronienie dla Inków z Vilcabamba, którzy próbowali stawić opór hiszpańskim konkwistadorom. Jego strategiczne położenie, trudno dostępne, było w rzeczywistości ich zaletą w prowadzeniu oporu. Atahualpa był ostatnim cesarzem Inków, ale został zamordowany przez Hiszpana, co położyło kres wielkiej cywilizacji Inków.

Podczas upadku Imperium Inków , gdy budowa Machu Picchu nie została jeszcze ukończona, święte miasto zostało opuszczone i zapomniane na wieki. Dopiero w 1870 roku ponownie odkryto ruiny, a w 1983 roku miejsce to zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO jako „Historyczne Sanktuarium Machu Picchu”.

Co roku to miejsce odwiedza ponad 3 800 000 turystów! To ponad 10 000 dziennie. Znajduje się na liście„ siedmiu nowych cudów świata ”. Przepełnieni zachwytem, nasyceni niesamowitymi widokami i z ogromnym żalem, że to już koniec opuszczamy Machu Picchu i Agues Calentes taką samą drogą, jaką tutaj dotarliśmy. Najpierw busem a następnie pociągiem wracamy do Cusco.

Dzień dziewiaty

Być w Peru i nie zjeść typowo peruwiańskiego przysmaku? Nie….to nie możliwe.

7. Zjeść peruwiański przysmak- świnkę morską.

Rano już w Cusco po śniadaniu idziemy na ostatni spacer po mieście. Chcemy zrobić drobne zakupy. Kupić pamiątki : pocztówki, magnesy i inne drobiazgi. Chcemy też spróbować typowego dania kuchni peruwiańskiej a mianowicie świnkę morską. Świnki morskie zostały udomowione przez Inków około 3 tys. lat przed Chrystusem i od tego czasu stanowią podstawę pożywienia ludów zamieszkujących tereny obecnego Peru, Boliwii, Ekwadoru i Kolumbii. Oryginalna nazwa pochodząca z języka quechua to quwi, stąd też obecnie zwierzęta te znane są w Ameryce Południowej jako cuy.

Zwierzątka te już w zamierzchłych czasach otoczone były dużym szacunkiem, przypisywano im magiczne właściwości i były wykorzystywane nie tylko w kuchni, ale także w wielu rytuałach magicznych. Ich szczątki zostały też odnalezione w licznych grobach, co oznacza, że uważano, je za niezbędne człowiekowi w jego długiej podróży w zaświaty. Dzisiaj świnki morskie są zwierzęciem hodowlanym, żywi się je resztkami jedzenia. Podanie gościom pieczonej świnki jest dowodem szacunku i gościnności – odmowa konsumpcji jest więc wysoce niewskazana i może spowodować, że gospodarz poczuje się urażony.

Świnkę serwuje się w całości, pieczoną lub smażoną, najczęściej z ryżem, juką i różnego rodzaju sosami, z warzywami. Dla podniesienia atrakcyjności potrawy w restauracjach ” ubiera” się potrawę w ludowe stroje. Podczas przyrządzania żadna część świnki nie może się zmarnować – na kościach gotuje się rosół, a podroby służą do wyrobu sosów lub jako przystawka. 

Świnka morska to także istotny element kultury i medycyny popularnej. Rosół ze świnek to danie szczególnie polecane ciężarnym. Uważa się też, że potrawka przygotowana na jego bazie łagodzi bóle i przyspiesza przebieg porodu. W kulturze Inków powszechne było wróżenie z jelit świnki morskiej, a podczas przesilenia wiosennego (przypadającego na wrzesień) grzebano w ziemi żywe zwierzaki – miało to przynieść obfite plony i zapobiec kataklizmom. Do dziś w niektórych społecznościach wykorzystuje się świnki do diagnozowania i leczenia różnych przypadłości: kładzie się chorego, po czym wypuszcza się na niego świnkę – w ten sposób zwierzę ma „wchłonąć” złą energię. Następnie zabija się ją i szaman z jej wnętrzności odczytuje, co dolega danemu pacjentowi (za dodatkową opłatą można podobno zbadać także zdrowie psychiczne oraz przeanalizować sytuację rodzinną). Po tych wszystkich czynnościach zakopuje się szczątki zwierzęcia w odosobnionym miejscu, tak, aby negatywne moce już się nie rozprzestrzeniały. Interpretuje się także sny, w których pojawia się świnka morska: jeśli jest ruchliwa, oznacza to, że śniącego spotka coś miłego, jeśli natomiast zwierzę nie żyje, zwiastuje to zbliżające się nieszczęście.

Wybierając miejsce, restaurację w której spróbuję tego przysmaku kieruję się opiniami z internetu. Ponieważ mam mieszane uczucia związane ze zjedzeniem tego gryzonia, chcę by była dobrze przyrządzona. Po złożeniu zamówienia na szaszłyka z alpaki i świnkę morską podawaną tutaj z warzywami nie czekamy zbyt długo. Zwierzątko podają w całości właśnie z dodatkami warzywnymi. Gdy kelner nam przynosi danie ze świnką w roli głównej budzi wszystkich gości niemałe zainteresowanie. Nasze główne danie ma ubraną czapeczkę peruwiańską i w całości w barwnej chuście siedzi między kukurydzą a batatami na dużym półmisku.

Jest czas na zdjęcia świnki w całości, po czym kelner zabiera danie, by przynieść pokrojoną na kawałki. A jak smakuję? Powiem szczerze, że tylko wyobrażnia nasza i uprzedzenia powodują jakiś dyskomfort. Samo mięso ma smak delikatnej golonki. Skórka dosyć mocno przypieczona jest chrupka i nie ciągnie się jak w znanej nam golonce. Dla nas Europejczyków zjedzenie świnki morskiej może być nieco kontrowersyjne, wszak często znamy to zwierzątko jako milusińskiego futrzaka. Jednak po zapoznaniu się z narodowym, kulturowym podejściem do tego gryzonia można wyzbyć się uprzedzeń.

Po wyjściu z knajpki idziemy na główny plac Plaza de Armas w Cusco bo chciałabym zrobić sobie zdjęcie z Alpakami.

8. Zrobić zdjęcie z Alpakami i Lamami.

Alpaki są hodowane w Andach od tysięcy lat i odgrywają ważną rolę w kulturze peruwiańskiej.

Już w czasach Inków odgrywały ważną rolę gospodarczą, ponieważ dostarczały mięsa, skóry i futra, które były wykorzystywane do produkcji odzieży i innych artykułów. Alpaki były również uważane za zwierzęta święte i były ofiarowane bogom w czasie specjalnych ceremonii.

Dzisiaj alpaki są nadal ważnym elementem kultury peruwiańskiej, szczególnie w regionach wiejskich. Mieszkańcy Andów hodują alpaki jako źródło dochodu i wykorzystują ich futro do produkcji tradycyjnych ubrań i innych artykułów.

Wełna alpaki jest bardzo ceniona na całym świecie. Produkuje się z niej swetry, koce, odzież oraz akcesoria – szaliki, rękawiczki czy czapki. Wszystkie wyroby oryginalne wyróżniają się lekkością, miękkością i delikatnością. Alpaki strzyżone są raz do roku i przeciętnie dają ok. 1 kg wełny. Najbardziej ceniona – bo najmilsza w dotyku jest wełna z pierwszego strzyżenia (Baby Alpaca). Alpaki są także popularne wśród turystów, którzy chętnie kupują produkty z alpakowego futra i tak jak ja chcą zrobić sobie zdjęcie.

 Lamy to uparte osobniki, które często bywają agresywne i śmiałe. Słyną też z plucia – jest to forma komunikacji, najczęściej stosowana wśród członków stada, jednak ofiarą zachowania lamy może paść też człowiek. Alpaki bardzo rzadko korzystają z tej umiejętności i nie stanowią zagrożenia dla hodowcy. Lama jest wyższa od alpaki, osiąga około 1,5 metra wysokości, wyróżnia się smukłą sylwetką i cięższą wagą. Lamy wykorzystywane są głównie jako zwierzęta do produkcji wełny i mięsa. Dorosłe lamy osiągają do 250 kg wagi i 119 cm wysokości.

9. Podziwiać stroje rdzennych Peruwianek.

Spacerując po centrum Cusco z ogromną ciekawością przyglądałam się mieszkankom wywodzącym się z rdzennej ludności. Ich stroję są na tyle charakterystyczne, że bez wątpienia wskazują na osoby wywodzące się z rdzennej ludności, niejako potomków Inków. Starsze panie najczęściej mają kilka warstw spódnic w barwne, pionowe pasy, kolorowe sweterki z wełny alpaki i charakterystyczne kapelusze w kolorowe wstążki lub meloniki. Ależ słodko wyglądają.

Wyglądają bajecznie w swoich kolorowych spódnicach, z melonikami na głowie. Są symbolem Peru i przedłużeniem jej tradycji i historii. Kultura Aymara, z której się wywodzą, jest absolutnie fascynująca. Jej głównymi założeniami są trzy zasady: praca jest wartością, nie można kłamać i nie można kraść. Traktuje się je jako drogowskazy w życiu, stąd bardzo silny etos pracy. Myślę, że to mądre zasady.

Widok kobiet handlujących na ulicach ziemniakami czy mięsem, wywołuje pierwsze wyobrażenie, że są to proste, niewykształcone „przekupki”. Nic bardziej mylnego! Peruwiańskie kobiety mają zmysł przedsiębiorczości, liczne biznesy. To że handlują na ulicy, wynika z tego, że jest to część ich kultury i sposób na socjalizację.  Spacerując uliczkami Cusco widzę, że ludzie tutaj żyją w symbiozie, rozmawiają ze sobą, wspierają się, pomagają sobie. Bez względu na wiek ludzie tu są wspólnotą.

Bardzo częstym elementem stroju jest chusta, tzw. manta. A służy ona do noszenia.. w zasadzie wszystkiego – zarówno zakupów, jak i dzieci  Bardzo praktyczne!

Ludność rdzenna żyjąca w pobliżu doliny Cuzco, bardzo często zamieszkuje tereny wysoko w górach oraz posługuje się głównie językiem quechua. Jest to drugi oficjalny język w Peru, zaraz po hiszpańskim. Jest on również nauczany w szkołach.

Przy Plaza de Armas spotykamy spacerujące panie, ubrane w bardzo barwne tradycyjne stroje, które chętnie pozują ze mną do zdjęć (oczywiście za niewielką opłatą ). A towarzyszą nam…. ciągle uśmiechające się alpaki!

11. Spróbować lokalne przysmaki.

Tradycyjna kuchnia Peru jest przepyszna. Po sprawdzeniu kilku miejsc udało nam się skosztować kilka lokalnych potraw. Wcale nie stołowaliśmy się drogo – przeciwnie. Zawsze jednak, przed wejściem do lokalu sprawdzamy opinię na jego temat w necie, aby po prostu nie rozczarować się jakimś daniem, zwłaszcza jeśli jest nietypowe. Do lokalnych specjałów należy quinoa (podobna do kaszy), kukurydza, popularny w całym Peru kurczak, najróżniejsze odmiany ziemniaków, często faszerowane różnymi kaszami i warzywami, naprawdę smaczne mięso alpaki i lamy. Do lokalnych specjałów należą również  Ceviche. Zaczarował nas swoim smakiem typowy dla Peru napój z fioletowej kukurydzy – Chicha Morada, który miał smak czereśni i naszej czarnej porzeczki. Oczywiście piliśmy gazowany napój Inca- cola, który również nam smakował, bo przypominał smak oranżady z dzieciństwa oraz napój alkoholowy w postaci drinka Pisco Sour.

Ceviche

Danie, które możemy zamówić w każdej większej restauracji w Peru. Podstawą zawsze są kawałki świeżej ryby zamarynowane krótko w soku z cytrusów ( limonki albo gorzkiej pomarańczy), przez co mięso lekko ścina się z zewnątrz, a w środku pozostaje surowe i soczyste. Do tego grube plastry cebuli, odrobina typowych dla danego rejonu papryczek chilli oraz sól i pieprz. Na talerzu znajduje się też solidny kawałek gotowanego słodkiego ziemniaka i ziarna kukurydzy do pochrupania (zwykle gotowanej, ale w Andach na przykład suszonej, która jest smażona i przypomina częściowo uprażony popkorn). Prosta, przepyszna, pozycja najbardziej obowiązkowa z obowiązkowych! 

Mięso z alpaki

Alpaka to bardzo popularne mięso w Peru, a w szczególności w Cusco i okolicach. Mięso z alpaki podawane jest na wiele różnych sposobów. Najczęściej można spotkać grillowane mięso, szaszłyki lub steki. Można znależć także burgery z alpaki lub kanapki z mięsem z alpaki. Tutaj szaszłyk z tego mięsa.

Empanada

Empanada to bardzo, ale to bardzo popularna przekąska we wszystkich krajach latynoamerykańskich i Hiszpanii. Jest to typowa przekąska podawana na ciepło lub na zimno. Jest to taki spory pierożek wykonany z ciasta podobnego do ciasta francuskiego z nadzieniem. A nadzienie może być różne. Są wersje wegetariańskie, serowe, mięsne. Empanadę można kupić w piekarniach, sklepach, restauracjach. Na ulicach Peru empanady można dostać dosłownie wszędzie.

Mate de koka

Po przyjeździe do Peru, a w zasadzie do Cusco, Naszym pierwszym napojem była herbatka z koki. I nie mówię tutaj o nielegalnych używkach, ale o jak najbardziej legalnych liściach koki. Koka lub krasnodrzew pospolity to gatunek krzewu występujący w Andach. Napar z liści koki zwalcza objawy choroby wysokogórskiej na którą tutaj cierpieliśmy pierwszego dnia po przyjeździe.

Zalecano mam picie herbatki z koki lub nawet rzucie liści koki. Taka herbatka podobnie jak kawa pobudza i ma łagodzić objawy choroby. Herbatkę można kupić w restauracjach a nasz hotel oferował ją za darmo.

Pisco Sour

Pisco Sour to duma narodowa Peruwiańczyków i narodowy koktajl Peru. Jest to napój alkoholowy przyrządzany z lokalnego trunku pisco, limonki, białek jaj kurzych i likieru. Trunek pisco w smaku przypomina brandy i produkowany jest ze sfermentowanych winogron. Ma bardzo oryginalny smak, jest to dosyć mocny trunek o niezwykle wyrazistym smaku. Warto spróbować.

Chicha morada

Przyrządza się go poprzez gotowanie purpurowej kukurydzy w wodzie, razem z owocami i przyprawami. Po wystygnięciu dodaje się sok z limonki. Ten bezalkoholowy napój jest bardzo popularny w całym kraju. Kiedy spróbowałam go po raz pierwszy skradł moje podniebienie i często dzbanek tego napoju towarzyszył naszym posiłkom. Jest to produkt stuprocentowo peruwiański. Pierwotnie przypisywano mu walory zdrowotne, przede wszystkim miał wpływać dobrze na pracę jelit oraz wzmacniać odporność, a także działać przeciwzapalnie. Oprócz tego, chicha morada była używana w celach rytualnych, jako boski napój. 

Inca Cola

Inca Kola to zaskakujący, neonowożółty peruwiański napój bezalkoholowy o niepowtarzalnym smaku cukierków i gumy do żucia stworzony w 1935 roku, który szybko stał się ulubionym napojem Peruwiańczyków. Inca Kola jest częścią tożsamości narodowej Peru do tego stopnia, że ​​jest to jedyny kraj na świecie, w którym Coca Cola nie znajduje się w czołówce sprzedaży napojów gazowanych. Smak Inca Kola jest wyjątkowy i niepodobny do żadnego innego napoju gazowanego!

Peru nie należy do drogich państw. Jeśli chodzi o jedzenie, można nawet powiedzieć, że należy do tych tańszych! Na ulicach oprócz wykwintnych restauracji mogliśmy dostać jedzenie z typowych street foodów. Były nadziewane ziemniaki, szszłyki z podrobów, różne zupy, soki bezpośrednio wyciskane. Jedzenie zawsze jest tu świeże, także nie musieliśmy się martwić o „zemstę boga Inków” 

11. Poczuj klimat Peru i lokalnej ludności.

Peru skrywa w sobie jeszcze jeden wielki skarb i to znacznie wartościowszy od wszystkich wcześniej wymienionych. To jego wspaniali mieszkańcy…czyli Peruwiańczycy!

Obserwowałam bogate życie peruwiańskich ulic i starałam się wychwycić z niego wartościowe chwile! Wchodziłam na lokalne targowisko by zagłębić się w plątaninie straganów. Jedliśmy posiłek tam gdzie jedli miejscowi by przekonać się, że nawet najprostsza potrawa smakuje pysznie bo przesycona była smakiem spełniającej się przygody. Kupowaliśmy lokalne chlebki od peruwiańskiej dziewczynki by zobaczyć radość w jej oczach z udanej transakcji.

Starałam się być uważna i spostrzegawcza na otaczające mnie chwile spędzone w tym kraju. Bo Peru ma tyle do zaoferowania. Słuchałam muzyki rozbrzmiewającej wokół i czułam, że unoszę się w jej rytm tak jak Peruwiańska dziewczynka ciesząc się dniem dzisiejszym! Bo przecież jestem w Peru właśnie teraz. Próbowałam korzystać z tego co działo się w tamtej chwili, by wizyta w Peru stała się niezapomnianym wyjazdem mojego życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *