To były szalone dni warte każdej sekundy! Nasz skrupulatnie stworzony plan umożliwił nam zobaczenie najlepszych części Jordanii w zaledwie kilka dni. Czy mogłabym uszeregować te atrakcje według skali, które były dla mnie naj…. Spróbuję to zrobić , chociaż tak jak z każdą rzeczą, wszyscy mamy odmienne gusty, oczekiwania, wyobrażenia. A ponieważ to mój blog to mogę sobie pozwolić na wyrażenie własnej opinii.

Oto nasz plan podróży i wskazówki, jak wydobyć z Jordanii to, co najlepsze w ciągu zaledwie kilku dni podczas podróży. Przed wyjazdem warto zaopatrzyć się w jordann pass.

Co to jest jordann pass?

Jest to coś w rodzaju biletu łączonego na wszystkie atrakcje znajdujące się w Jordanii, który zawiera w sobie również wizę. Jest to więc wszystko czego potrzebujesz żeby wjechać do kraju i zobaczyć wszystkie ciekawe i godne zobaczenia miejsca.

Jest to połączenie wizy z jednorazowym biletem wstępu do 36 atrakcji turystycznych w Jordanii, w tym słynnej Petry.

Jordan Pass jest ważny przez 12 miesięcy od momentu zakupu. ale tylko 14 dni od pierwszego wejścia do którejś z jordańskich atrakcji w niej uwzględnionych. Oznacza to, że gdy po raz pierwszy użyjesz Jordan Pass w jednej z atrakcji turystycznych, możesz go używać tylko przez następne 14 dni. Nie możesz użyć Jordan Pass ponownie, wracając do Jordanii kilka miesięcy później.

Są trzy rodzaje Jordan Pass, które różnią się między sobą jedynie ilością wejść do Petry. Najtańszy (Wanderer) zawiera w sobie jednodniową wejściówkę, środkowy (Explorer) dwudniową, a najdroższy (Expert) pozwala na odwiedzenie Petry trzy dni z rzędu. Kwoty o jakich mówimy to w kolejności 70, 75 i 80 JOD czyli jakieś: 375, 400 oraz 425 złotych.

Dzień pierwszy: Amman stolica Jordani Przylatujemy z Krakowa do Ammanu, stolicy Jordanii. Na lotnisku wymieniamy część pieniędzy w kantorze i odbieramy z parkingu przy lotnisku wcześniej zarezerwowany samochód. Jedziemy do centrum Ammanu. Jest już póżne popołudnie, pomimo tego temperatura wynosi 25 stopni.

Stolica Jordanii nie jest na liście ani najpiękniejszej, ani najczęściej odwiedzanej stolicy na świecie. Nie ma tam zbyt wielu popularnych miejsc (na pewno ciężko przebić popularnością Petrę). Mimo to tak jak w każdym większym mieście, jest tu kilka ciekawych miejsc do zobaczenia. Miasto na tle innych wyróżnia się na pewno nietypową, kaskadową zabudową. Domy są dosłownie wybudowane jeden na drugim przez co widok ze wzgórz robi wrażenie. Ulice jak w każdym mieście są zatłoczone i głośne, ale to wpisane jest w strukturę dużych miast.

Naszą główną atrakcją, którą chcemy zobaczyć jest teatr rzymski.

Pochodzący z II wieku Teatr w Ammanie jest pozostałością jeszcze z czasów rzymskich, gdy Amman nazywany był miastem Filadelfia. Pomieścić mógł na widowni do 6000 osób! Zbudowany był w takim kierunku, że słońce nie mogło razić widzów podczas oglądania spektaklu. Teatr słynie przede wszystkim z fantastycznej akustyki. Osoby siedzące w najwyższych rzędach, mogą bez problemu słyszeć, co mówi się szeptem na scenie.

Za czasów swojej świetności odbywały się tam różne eventy: zawody sportowe, walki gladiatorów, wyścigi rydwanów. Dziś obok teatru znajduje się muzeum etnograficzne i muzeum sztuki ludowej. Za wejście do teatru oraz muzeum zapłacisz 2 JOD. Tutaj po raz pierwszy korzystamy z Jordann Pass i wchodzimy bez dodatkowej opłaty. Odrestaurowany w 1957 roku teatr stał się nową atrakcją turystyczną i miejscem spotkań Jordańczyków.

Będąc już od rana w drodze jesteśmy trochę głodni. Szukamy lokalnego miejsca, gdzie możemy cos zjeść. Rozglądamy się za miejscem gdzie spotkać możemy lokalnych mieszkańców, bo to może świadczyć o dobrym jedzonku i dobrze by było by nie było zbyt drogie. Nasz wybór padł na Hashem Restaurant.

Miejsce pełne lokalnych smakoszy a ceny są bardzo atrakcyjne. W menu jest falafel, humus, pasta z bakłażana, kiszonki, cebula, pomidory, frytki i chlebki nann. Do tego aromatyczna miętowa herbatka. Po wyjściu z pełnymi brzuchami, stwierdzamy, że to był bardzo dobry wybór.

Niestety przechodząc obok cukierni, gdzie na miejscu wyrabiają lokalne słodkości nie sposób oprzeć się i skosztować ich. Zdumiewa nas bardzo długa kolejka, która tak naprawdę, jak póżniej kilkakrotnie przechodzimy obok tego miejsca, rzadko bywa krótka. Na szczęście dosyć szybko posuwamy się do przodu i już za chwilę stoimy przed ladą. Zamawiamy a za chwile próbujemy deser o nazwie knafeh.

Knafeh to tradycyjny deser z owczym białym serem z dużą ilością słodkiego syropu, kruszonką oraz często skruszonymi pistacjami. Teraz już wiem dlaczego ta kolejka ciągnie się w nieskończoność.

Na ulicy warto spróbować też arabskiej kawy, która przyrządzana jest w zupełnie inny sposób niż ta pita przez nas na co dzień. Podawana w glinianych kubeczkach.

Dzień drugi – w drodze do Petry.

Top 1. Petra

Petra zawsze była dla mnie miejscem na liście życzeń i głównym powodem, dla którego chciałam odwiedzić Jordanię. Sławę swoją zyskała od 2007 r gdy w Lizbonie została ogłoszona jako jeden z siedmiu nowych cudów świata. Od tego momentu nastąpił bardzo intensywny rozwój turystyki w to miejsce. Powstanie tego skalnego miasta datowane jest według naukowców na ok. VI w. p.n.e. Od 2007 r. znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO. 

Wstajemy rano o godz 05:00. Delikatne śniadanie, kubek gorącej kawy i ruszamy do oddalonej zaledwie o 8 km Petry. Jesteśmy sporo przed godz 06:00 a przed wejściem zastajemy sporą kolejkę po bilety. Petra w okresie letnim otwarta jest codziennie od godziny 6:00 do godziny 18:00, a w okresie zimowym od 6:00 do 16:00. To są godziny, w których można wejść na teren skalnego miasta. W lecie Petrę należy opuścić przed godziną 19:00, a zimą przed 17:00. Tak jest przynajmniej teoretycznie. W praktyce jest to godzina, o której należy zbierać się z okolic Skarbca.

Po przekroczeniu bramek idziemy szutrową drogą szeroką doliną. Zaczynamy czuć klimat tego miejsca. Wśród skał pasą się kozy. Odgrodzoną częścią doliny pomykają Beduini na koniach lub przetaczają się dwukołowe bryczki, spieszące po turystów.

Widoki przesłaniają stragany z arabskimi chustami i najróżniejszymi pamiątkami.

Idziemy wąskim wąwozem otoczonym strzelistymi pomarańczowo czerwonymi skałami. Ich widok jest imponujący. Pęknięcia wzdłuż skał to wynik ruchów tektonicznych a gdzie nie gdzie szczeliny powstały wskutek erozji wodnej. Pojawiają się pierwsze wykute w skale nisze i grobowce. Idąc należy uważać na rozpędzone bryczki wożące zmęczonych turystów. Po 30 min docieramy do Skarbca.

Al Khazna, czyli Skarbiec, według informacji przeczytanych tak naprawdę skarbcem nigdy nie był i prawdopodobnie pełnił funkcję grobowca. Nazwę nadali mu Beduini, którzy myśleli, że ukryte są tu skarby. Nie zmienia to faktu, że budowla jest niesamowicie dobrze zachowana i robi ogromne wrażenie. W miejscu tym spotkamy największą ilość turystów.

Po przejściu kilkunastu metrów na prawo od wyjścia z kanionu znajduję się ścieżka. Po kamieniach można wspiąć się troszkę wyżej, żeby zobaczyć Skarbiec z fajniejszej perspektywy. Jest to super miejsce na zdjęcie, ale grupa Beduinów rości sobie prawo do tego miejsca i tylko płacąc 20 Jodów można wejść i z góry podziwiać widoki i zrobić zdjęcia.

Po pstryknięciu kilkunastu, a może kilkudziesięciu zdjęć idziemy dalej – do tak zwanej Ulicy Fasad. Wkraczamy do potężnego miasta, którego pozostałości mają ponad 2000 lat. I co widzimy? Znane rzymskie amfiteatry i pałace, dziesiątki beduińskich namiotów z pamiątkami (owszem), pyszną beduińską herbatą. No i kolejne grobowce.

Widać tam wyrzeźbione w skale piaskowca fasady mniejszych lub większych grobowców. Gdybym nie wiedziała, że to grobowce, mogłabym pomyśleć, że stoję przed szeregiem dawnych domów mieszkalnych. Dzisiaj zamieszkiwanych przez osły chroniące się przed upalnym dniem.

Idąc dalej na szlaku zauważamy kolejną niesamowitą budowlę a jest nią teatr. Podobnie jak inne budowle nie został on wybudowany, lecz był wykuty w litej skale.

W dawnych czasach mógł pomieścić 4000 widzów! Siadam na wysokiej piaskowej skale i z nieudawanym zachwytem patrzę na tą cudowną zjawiskową bryłę tworzącą strukturę teatru starożytnego. Zamykam oczy i w wyobrażni widzę walczących gladiatorów, walki z dzikimi zwierzętami, wystawiane sztuki i komedie. W tle słyszę dżwięk uderzenia stalowego miecza i słyszę ryk walczącego lwa. Na znakomitą akustykę w teatrze głównie wpływ miała geometria obiektu, a dokładniej układ widowni. Po pierwsze, dzięki amfiteatralnemu układowi każdy widz, niezależnie od swojego miejsca, nie tylko dobrze widział akcję na scenie, ale także dobrze słyszał wypowiadane przez aktorów kwestie. Już w zamierzchłych czasach szukano rozrywki. Czas opuścić to miejsce idziemy dalej.

Kolor skał w których wykłute są wszystkie budowle czyni to miejsce niesamowicie piękne, bajkowe. Idziemy w stronę klasztoru Ad-Deir.

Przed nami droga, która praktycznie cały czas prowadzi schodami w górę. Jest już południe i coraz więcej turystów mijamy na szlaku. Ponieważ są to schody, czasami trudno przecisnąć się przez większą grupę, która porusza się w różnym tempie. Słońce i wysoka temperatura nie ułatwia tej wędrówki.

Wytrwałość, zdecydowanie popłaca. Po godzinie dotcieramy do chyba najlepiej zachowanej budowli w całej Petrze czyli do Monastyru (Klasztoru)! Jest on nieco podobny do Skarbca, jednak jeszcze większy. Widok jaki zastajemy zdecydowanie wynagradza nasz trud.

Jest to majestatyczna budowla wydrążona w klifowej ścianie. Rozmiar tego Klasztoru to 51 metrów wysokości i 47 metrów szerokości. Z informacji wynika, iż pierwowzorem tej budowli był Skarbiec Faraona. To niesamowite ale w jego wnętrzu znajdują się ławy, jest również ołtarz. W czasach bizantyjskich chrześcijanie wykłuli na ścianach krzyże i użytkowali tę budowlę do celów religijnych. Z tąd ta nazwa klasztor. Zatrzymujemy się tutaj na dłużej. Siedzimy na przeciw w beduińskiej knajpce, popijając pyszna zaparzoną po turecku z kardamonem kawę, smakuję nieprzeciętnie i zanurzamy się myślami obserwując barwne postacie Beduinów.

Często mijaliśmy ich na tej drodze, sprzedających swoje wyroby, chusty i inne pamiątki na straganach lub serwujących zmęczonym z różnych stron świata turystom napoje i przekąski. Widzieliśmy ich przy Skarbcu oferujących podwózkę wielbłądem, osiołkiem czy dorożką. A nawet trochę ocenialiśmy tych, którzy roszczą sobie prawo do pozwolenia na wejście na skały z boku Skarbca w celu zrobienia zdjęć, za kilka miedziaków.

Zastanówmy się zanim ocenimy ich pracę. Czasami narzucają się, zaczepiają turystów, czasami stoją cicho, niezauważalnie za swoimi produktami, czy chcielibyśmy być na ich miejscu i sprzedawać chusty i inne drobiazgi w upale, by móc wyżywić swoją rodzinę. Czy chcielibyśmy codziennie pokonywać kilometry w spiekocie i pyle by cały dzień sprzedawać swoje usługi. Pomyślmy o tym zanim wydamy swój osąd.

Ile tak naprawdę potrzeba na zwiedzanie Petry? Każdy powinien odpowiedzieć sobie sam na to pytanie. Jeden pełny dzień z pewnością wystarcza. Kilka godzin to z kolei za mało. Kilka dni, bo jest też przewidziana taka opcja przy wyborze biletów, to zapewne gratka dla pasjonatów ruin oraz historycznych pasjonatów starożytnych miejsc. My spędziliśmy w Petrze cały dzień i w zupełności nam to wystarczyło. To był bardzo intensywny dzień. Nasze zwiedzanie rozpoczęliśmy o 6:00 rano a zakończyliśmy o 17:00. Jeśli nie chcecie się zbytnio forsować i chcecie zobaczyć jedynie najważniejsze atrakcje to 6 godzin powinno Wam wystarczyć. Osobom, które chcą nieco bardziej nacieszyć się Petrą i na spokojnie ją zwiedzić, zgłębiając wiedzę na temat miasta i jej pierwotnych mieszkańców polecam wykupić bilet 2 dniowy. Petra to rozległy teren, który ma wiele do zaoferowania. Szlaków jest tam kilka, więc zdecydowanie jest co robić. Może kiedyś wrócę tam znowu…Jedno jest pewne – Petra w pełni zasługuję na miano Cudu Świata. Petry nie da się z niczym innym porównać. Inżynieria, artyzm i architektura jest wyjątkowa. Wszystko jest imponujące. Minęło 2000 lat od powstania Petry, a Ona wciąż imponuje.

.

Petra jest absolutnie oszałamiająca. Spacer po Petrze to absolutne must see w Jordanii. Obrazki zapierające dech w piersiach na długo zostaną w mojej pamięci. Może kiedyś uda się tutaj wrócić.

Dzień trzeci- Akaba

Chcąc w listopadzie poczuć smak wakacyjnego wypoczynku ruszamy do nadmorskiej miejscowości Akaba. Wcześniej sprawdzamy temperatury powietrza w Jordanii i wszystko wskazuję na to , że nad Morzem Czerwonym termometry wskazują o 10 stopni wyższą temperaturę. Tankujemy auto do pełna i ruszamy w kierunku Morza Czerwonego.

W godzinach wczesnego popołudnia docieramy do Akaby. W tym miejscu – nad Morzem Czerwonym linia brzegowa wynosi zaledwie 27 kilometrów! Wystarczy to jednak, by zakosztować plażowania i to w bardzo fajnym wymiarze. Morze Czerwone jest bowiem miejscem idealnym do uprawiania snorkelingu i do nurkowania. Bogata i pełna życia rafa koralowa nie jest tu zadeptana, większość turystów pływa bowiem w Egipcie, po drugiej stronie wybrzeża. Warto więc skorzystać z szansy pływania na rafie w Jordanii. Nam się nie udało, ale kto wie, może wrócimy tu jeszcze.

Akaba, po tych długich pustynnych i ubogich terenach, wyglądała jak ekskluzywny nadmorski kurort.  Wysokie palmy, ładne hotele wzdłuż linii brzegowej.

Gdy tylko odnaleźliśmy miejsce parkingowe, przy hotelu zameldowaliśmy się i zaraz poszliśmy przywitać się z okolicą. Pierwsze kroki skierowaliśmy na plażę , jak się okazało była to plaża publiczna. W dużej mierze korzystali z niej miejscowi. Rozłożeni na grubych pledach z całymi rodzinami wesoło spędzali czas posilając się przygotowanymi wcześniej posiłkami. Dalej kilku młodych mężczyzn palących fajkę wodną, a obok młode małżeństwo z uwagą zajmowało się dwójką dzieci. Wszyscy, pomimo słonecznego dnia i dosyć wysokiej temperatury dosyć szczelnie owinięci w chusty i z szczelnie zasłoniętymi ciałami.

Tu jednak jedna ważna rada: aby mieć święty spokój, Europejczyk powinien w Akabie korzystać z plaży Południowej, położonej kilka kilometrów na południe od miasta. Akaba dysponuje wprawdzie kilkoma plażami miejskimi, ale w dużej mierze korzystają z nich lokalni, który potrafią krzywo patrzeć na naszą kulturę korzystania z plaż i nasze odkryte ciała w kostiumach kąpielowych. Poza tym, plaża Południowa dysponuje jeszcze jedną zaletą, jaką jest…piękna rafa koralowa.

Wieczorem po zachodzie słońca możemy dostrzec po drugiej stronie Morza Czerwonego mnóstwo migoczących świateł docierających tutaj z portów czterech państw: Arabii Saudyjskiej, Izraela, Egiptu i Jordanii. Siedząc na ciepłym piasku plaży w jordańskiej Akabie po jednej  stronie kilka kilometrów dalej widzimy izraelski Ejlat, kawałek dalej egipską Tabę, a po drugiej stronie w oddali z kolei wybrzeże Arabii Saudyjskiej.  Maleńka Zatoka Akaba jest strategicznym wyjściem na wody Morza Czerwonego. 

Bazary w Akabie oraz drobne sklepiki oferują mnóstwo przypraw – kardamon, cynamon, zatar czy papryka oraz anyż. Jeśli jesteście fanem dobrej kawy poczujecie się jak w raju. Ta kawa przygotowywana na gorącym piasku, podawana z kardamonem i cynamon. Jej zapach i aromat będziemy próbowali odtworzyć w domu. Kawę podaję się tutaj w glinianych kubeczkach, które na długo utrzymują napar gęsty i subtelnie gorący.

Dzień czwarty – pustynia Wadi Rum

Top nr 2

Po wczesnym śniadaniu wyruszamy w stronę Wadi Rum.

Nie ukrywam, że jadąc do Jordanii naszym głównym celem było zobaczenie dwóch największych atrakcji tego kraju tj. starożytnego miasta Petra i pustyni Wadi Rum. Bardzo chcieliśmy zobaczyć i potwierdzić piękno i niesamowity klimat tych miejsc, które widzieliśmy na pocztówkach.

Przed wjazdem na tereny pustynne zatrzymujemy się przy Visitor Centre, 8 km od wioski . Jest to miejsce gdzie podbite zostały nasze Jordan Pass’y – posiadacze Jordann Pass nie płacą za wejście, natomiast pozostałych obowiązuje opłata 5 JOD od osoby/dzień lub 20 JD od auta/dzień, jest to opłata za wejście na teren Parku Narodowego. W centrum turystycznym możliwe jest również skorzystanie z toalet, zakup pamiątek oraz zapoznanie się z ofertą turystyczną oraz noclegów w campach na pustyni Wadi Rum u lokalnych Beduinów.

Następnie jedziemy do wsi Wadi Rum( nazywa się tak jak pustynny rezerwat). Po drodze mijamy kilka małych, raczej zaniedbanych budynków. Beduini mieszkają w skromnych domkach a czasami nawet w namiotach. We wsi znajduję się sklepik oraz szkoła. Zatrzymujemy się na wskazanym parkingu i już za chwilę siedzimy z naszymi bagażami w terenowym aucie. Jedziemy na nasz camp. Naszym miejscem na odpoczynek i nocleg ma być na najbliższych kilka godzin bańka z przeszklonym dachem, z łazienką, miejscem do spania i z klimatyzacją. O tak, nasz mały luksus.

Beduini, miejscowa ludność Wadi Rum, mieszkają tu od tysięcy lat. To tradycyjne koczownicze plemię, które pierwotnie zajmowało się wypasaniem kóz i przemieszczało się z miejsca na miejsce po całej pustyni. Wielu dziś osiadło na miejscu, we wsi na obrzeżach pustyni, ale niektórzy nadal prowadzą wędrowny styl życia. Pozostała część zajmuję się turystyką, organizowaniem wycieczek po pustyni, wynajmowaniem namiotów, organizacją przejażdżek jeppem.

Dziś odwiedzający mogą poznać ich historię i kulturę, a także zanocować na kempingu prowadzonym przez Beduinów w namiotach z prywatnymi łazienkami. Dla nich to biznes, szansa na lepsze życie. Dla nas to możliwość chociaż przez chwilę zetknięcia się i zasmakowania tego koczowniczego stylu życia.

Wadi Rum to najsłynniejsza pustynia w Jordanii, o powierzchni ponad 720 km2. W języku arabskim nazwa Wadi Rum oznacza dolinę piasku. Ale ta pustynia to nie tylko piasek. Miejsce to jest pełne malowniczych, granitowych skał i piaskowców.

To właśnie tym skałom piasek zawdzięcza swoje niezwykłe odcienie czerwonego i pomarańczowego, a ich surowość nadaje charakteru niezamieszkałej planety. Wydaję się więc zrozumiałe dlaczego to miejsce zostało wybrane przez wielu wybitnych reżyserów na główną scenerię znanych, wysokobudżetowych produkcji filmowych, takich jak chociażby „Marsjanin”, „Prometeusz” czy „Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie”. Zdjęcia tylko w pewnym stopniu oddają majestat i piękno tego miejsca. Jest to jedno z nielicznych miejsc na widok którego robi się „wow” co za kosmiczne miejsce.

Nic dziwnego, że w 2011 roku ten obszar chroniony został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Dlaczego? Ponieważ Wadi Rum uznano za ikoniczny krajobraz pustynny z serią gór i dolin z piaskowca, z naturalnymi skalnymi łukami, wąskimi kanionami, wysokimi klifami i osuwiskami.

Wartości i uroku temu wszystkiemu dodaje różnorodność form geologicznych i magiczna mozaika kolorów, szczególnie gdy obserwujecie zmieniające się światło w ciągu całego dnia. Znalezione inskrypcje na skałach i inne dowody archeologiczne dopełniły obrazu Wadi jako świadectwo ciągłości zamieszkania tych ziem przez jakieś bagatela 12 000 lat. 

Nasz eskapada jeepem po pustyni trwa cały dzień i kończy się kolejnego dnia po wschodzie słońca. Na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że jordańska pustynia nie ma zbyt wiele do zaoferowania. Nic bardziej mylnego! Znajdziemy tu najwyższy szczyt górski Jordanii Dżabal Umm ad Dami, wielkie ściany stanowiące wyzwania wspinaczkowe, kaniony i skalne mosty, ukryte źródła, starożytne napisy i rysunki na skałach, wydmy i jaskinie.

Możemy podziwiać tu piękne wschody i zachody słońca, spędzić noc w bańce z widokiem na rozgwieżdżone niebo, lub posiedzieć przy ognisku w towarzystwie niezwykle gościnnych Beduinów z tradycyjną herbatką w dłoni.

Tak jak wspomniałam na pustyni spędziliśmy cały dzień i całą noc. Były kosmiczne widoki, czerwone wydmy, skalne mosty i kaniony, dzikie wielbłądy, a na koniec fantastyczny zachód słońca.

Wielbłądy to fascynujące zwierzęta o wyjątkowym charakterze. Gdyby nie Wielbłądy, życie Beduinów na Pustyni byłoby niemożliwe. Spędzanie czasu na podróżowaniu przez pustynię jest uosobieniem beduińskiego doświadczenia. Wielbłądy są uważane za „statki” pustyni; nie toną w głębokim czerwonym piasku, unoszą się po nim, bezpiecznie przenosząc swoich jeźdźców przez wydmy. Jazda na wielbłądach to tradycyjny beduiński sposób poruszania się po pustyni. 

Jeśli szukacie miejsca prawie nietkniętego przez ludzi z bezkresną ciszą i spokojem, to zdecydowanie jest nim Wadi Rum. Jeżeli zastanawiacie się czy jechać na 4- godzinny czy całodzienny tour, zdecydowanie polecamy spędzić w tym niesamowitym miejscu cały dzień i koniecznie spać w jednym z campów. Nocleg w campie to niezwykłe przeżycie, nawet jeżeli w nocy jest kilka stopni. A widok z bańki z widokiem na niesamowitą ilość gwiazd na długo zostanie w mojej pamięci. W drodze powrotnej na pustyni zrobiło się już chłodno, co mnie trochę zaskoczyło. Myślałam, że tutaj będzie cały czas cieplutko.

Nocleg na pustyni to także możliwość spróbowania beduińskiej kuchni oraz nocnego spaceru po Wadi Rum w blasku księżyca. Kolacja była w mistrzowski sposób przygotowana przez Beduinów.

Był to tradycyjny beduiński grill o nazwie Zarb, z nielimitowaną ilością przepysznej beduińskiej herbaty. Zarb to pieczone kawałki mięsa (najczęściej kurczaka, rzadziej baraniny lub koziny), ziemniaków i warzyw, ułożone na metalowych rusztach tworzących kilkupoziomową konstrukcję. Niesamowity jest sposób jego przyrządzania. Bowiem Zarb piecze się w wykopanym w ziemi dole, na którego dnie rozpala się ogień. Gdy płomienie ustaną i utworzy się żar, umieszcza się coś w rodzaju grilla z kilkoma półeczkami wypełnionymi składnikami w podziemnym piecu zakopanym w piasku, przykrywa, a po kilku godzinach wyciąga. Samo wyjęcie grilla z ziemi to ciekawe przedstawienie, które jest częścią beduińskiej kolacji. Przyrządzone w ten sposób mięso z warzywami podawane z ryżem jest przepysznym prostym daniem.

Zostając na noc zobaczysz jak diametralnie zmienia się Wadi Rum. Znikają jeepy i ludzie, pojawiają się gwiazdy, mnóstwo gwiazd, zapada niesamowita cisza, masz wrażenie, że przenika ona całą ciebie i powietrze, którym oddychasz wraz z miejscem w którym jesteś. Przenika zarówno piasek, granitowe skały oraz niebo. Na pustyni nie ma oczywiście zasięgu, masz więc gwarancję, że nikt nie będzie Ciebie niepokoił telefonem i nie ulegniesz pokusie sprawdzenia co u znajomych na mediach społecznościowych . Wychodząc na spacer jesteś sam na sam z piaskiem, skałami, księżycem i gwiazdami. Wokół Ciebie jest tylko wszechogarniająca cisza, spokój i delikatny świst wiatru.

A rano? Sama magia. Cudowna niesamowita chwila, jaką można przeżyć tylko w takim miejscu. Wyobrażcie sobie, że budzicie się tylko przy lekkim odgłosie ptaków w ich porannym ćwierkaniu, a wszystko wokół jest ciche. Powietrze delikatnie orzeżwia was chłodem, gdy wschodzące słońce oświetla wam twarz rzucając jasne światło na czerwone skały Wadi Rum. To niepowtarzalny moment, chwila, w czasie której budząc się wiesz, że uczestniczysz w magii poranka. I już wiesz, ze spędzenie nocy na pustyni będzie niesamowitym przeżyciem, do którego będziesz często wracać.

Dzień piąty – czy Morze martwe utrzyma mnie na powierzchni?

Przyjemnie nasyceni widokami w Wadi Rum wsiedliśmy do wesołego samochodu, którym podróżujemy po Jordanii- kierunek Morze Martwe. Ponownie  przemierzamy jordańskie kilometry przy dżwiękach przebojów z playlisty puszczonej z głośnika odtwarzacza. Podziwiamy niesamowite, rozległe tereny w zupełności niezamieszkałe przez ludność. Z żalem opuszczamy bajkowy krajobraz pustynny.

Morze Martwe to miejsce, o którym słyszał każdy. Pierwszą rzeczą jaka kojarzy się z tym miejscem to informacją o ogromnym zasoleniu oraz tym, że osoby, które nie potrafią pływać, będą bez problemu unosić się na jego powierzchni. Czy faktycznie jest tak, jak wszyscy opowiadają? Chcieliśmy przekonać się na własnej skórze, doświadczyć, poczuć i spróbować wody oraz błota wprost z Morza Martwego.

Zatrzymujemy samochód na parkingu. Schodzimy stromym zejściem na brzeg morza, a tak naprawdę jeziora, gdyż Morze Martwe to bezodpływowe jezioro położone w tektonicznym Rowie Jordanu. Jest to dosyć dzikie miejsce, bez toalet, bez prysznica i możliwości wypłukania się z soli po kąpieli. Ale okazuję się, że jest tu możliwość wzięcia prysznica, bo jeden z miejscowych ma zamontowaną na aucie beczkę i podłączony prysznic. Jest więc dobrze.

Morze Martwe to nieziemski krajobraz pomalowany barwami bieli, turkusu, szafiru i błękitu. Delikatnie zanurzam rękę. Woda jest bardzo mocno oleista, dosyć lepka. Czuję się, jakbym zanurzyła moją dłoń w oliwie z oliwek.

To morze kryje w sobie tyle tajemnic. Czy wiecie, że to najniżej położone lustro wody na  świecie? Znajduje się poniżej poziomu morza aż 418 m.p.p.p.m ( ciągle się obniża) Jest bardzo zasolone (ok. 26%) . Dzięki temu: naturalnie pozyskuje się stąd sól kuchenną. Właściwości wód są lecznicze (bogate w błoto czarne i gorące źródła siarkowe pozytywnie wpływające na problemy skórne i reumatologiczne) i relaksujące (poprzez duże stężenie bromków mających działanie uspokajające). Woda pozostawia na skórze oleisty osad. Przy dłuższym kontakcie z ciałem swędzi i gryzie. Szczególnie niekomfortowym uczuciem jest zanurzenie przeciętej lub popękanej skóry.

Rejon Morza Martwego ceniony jest i wykorzystywany dla celów zdrowotnych już od starożytności. Popularna legenda mówi, że to królowa Saba, jako pierwsza odkryła lecznicze moce Morza Martwego. Także Kleopatra doceniła walory pielęgnacyjno-zdrowotne soli krystalicznej i czarnego mułu z Morza Martwego. W poszukiwaniu sekretnej formuły wiecznego piękna, królowa Egiptu założyła dla własnych potrzeb pierwsze manufaktury kosmetyczne i farmaceutyczne.

Jednak największym bogactwem Morza Martwego są korzystne właściwości wody i powietrza; woda zawiera 26 minerałów, tylko 12 z nich występuje w innych morzach i oceanach – 20 razy więcej bromu, 15 razy więcej magnezu i 10 razy więcej jodu niż woda morska. Każda woda morska dzięki swojej niepowtarzalnej zawartości jest szczególnie dobrze tolerowana i absorbowana przez skórę, gdyż stężenie minerałów jest zbliżone do ludzkiej surowicy.

Powietrze nad jeziorem jest wyjątkowo suche, temperatura jest niezmiennie wysoka. Z powodu depresji powietrze zawiera o 10 procent więcej tlenu, a brak miast i przemysłu decyduje o jego czystości. Siła minerałów z Morza Martwego wpływa korzystnie na poprawę ukrwienia skóry, powodując, że skóra jest lepiej zaopatrzona w tlen i składniki odżywcze. Znacznie poprawia się kondycja włókien elastyny i kolagenu, wzrasta więc napięcie i elastyczność skóry. Nie mniej ważne, dla skóry zanieczyszczonej, przetłuszczającej się, łuszczącej lub popękanej jest przeciwzapalne i antybakteryjne działanie minerałów morskich. Sól z Morza Martwego zawierająca naturalne minerały jest znana z leczniczych właściwości takich chorób jak łuszczyca, egzema, trądzik, atopowe zapalenie skóry oraz schorzenia stawów.

Unoszenie się i dryfowanie w Morzu Martwym jest bardzo przyjemne. Leżymy na wodzie i nie chce nam się z niej wyjść. W tyle głowy mam nadzieję, że wszystkie magiczne minerały znajdujące się w Morzu Martwym wpłyną z ogromną falą na moje ciało, że wyjdę z niej 10 lat młodsza. No cóż – aż tak wielkiej zmiany nie zaobserwowałam – nadal mamy swoje parę dziesiąt lat. Ale doświadczyłam niesamowitego uczucia, bezwiednego unoszenia się na powierzchni wody i skóra na ciele była delikatna i gładka.

Przez owe zasolenie, nie ma w tym morzu praktycznie żadnego żywego organizmu. Niestety z każdym rokiem jego  poziom się obniża, z ryzykiem zniknięcia zupełnego, ale to dopiero za kilkaset lat. Legenda mówi, że na dnie Morza Martwego leżą ruiny Sodomy i  Gomory a za czasów Rzymian jeńcy byli wrzucani do morza celem sprawdzenia, czy na pewno się nie utopią. 

Postanowiłam sprawdzić czy rzeczywiście słone wody Morza Martwego są tak bardzo wyporne. Delikatnie położyłam się na powierzchni. Super! Lewituje bez jakiegokolwiek wysiłku. Szalenie przyjemne uczucie. Możesz wyciągnąć nogi przed siebie, możesz przytulić je do brzucha i zawsze dryfujesz po powierzchni. Ba możesz poczytać książkę:)

W trakcie zabaw w wodzie trzeba bardzo mocno uważać na chlapanie. Trzeba pilnować, aby żadna, nawet najmniejsza kropla nie dostała się do naszego oka, bo będzie olbrzymi ból. W pogotowiu warto mieć butelkę zwykłej, słodkiej wody, która posłuży do przepłukania.


W wielu miejscach zwracano uwagę, aby nie wchodzić do Morza Martwego, jeśli ma się jakieś rany na ciele. Ostrzegano kobiety, aby tuż przed kąpielą nie goliły nóg. Podobno nawet drobne otarcia na skórze mogą powodować szczypanie. W rzeczywistości nie odczuliśmy żadnego bólu.

O ile wejście i położenie się na plecach nie stwarza żadnego problemu , o tyle wyjście z wody już stwarzało nie mały problem.  Próbując spokojnie postawić nogi na dnie, przekręcałam się chaotycznie na powierzchni, a to na brzuch, a to na plecy. Musiałam wymyślić jakąś technikę powrotu do pozycji pionowej. Po kilku minutach walki z gęstą, zasoloną wodą przyciągnęłam nogi pod brodę i zdecydowanie skierowałam je w kierunku dna. Wtedy woda nie miała szansy wyprzeć mnie. Udało się!

Po prysznicu, zakupieniu kosmetyków w przydrożnej przyczepie, jedziemy dalej na spotkanie z nowymi, ciekawymi i intrygującymi miejscami.

Dzień szósty – powrót do Ammanu

Wracamy do miejsca z którego zaczęła się nasza podróż. Ale jako niespokojne dusze i ciekawe świata postanawiamy kolejnego dnia wybrać się do miejsca świętego, znanego każdemu z religii, do Jerozolimy. Z naszych dociekliwych poszukiwań wyszło, że dzieli nas tylko 100 km. Niestety nie wzieliśmy pod uwagę tego, że ogólnie brak jakichkolwiek informacji jak się tam dostać? brak informacji czy nasze wizy będą ważne w Jordanii po powrocie? ile kosztuję bilet na autobus? Całkowity bez informacyjny nieład. Każda osoba pytana przez nas w hotelu dawała sprzeczne informację. Na granicy jordańskiej niewielu funkcjonariuszy straży granicznej mówi po angielsku i byliśmy odsyłani do kolejnych osób. Mimo to postanowiliśmy następnego dnia pojechać do Jerozolimy- stolicy Izraela.

Dzień siódmy – Jerozolima i Betlejem.

Prawda jest taka, że zawsze chciałam przyjechać do Jerozolimy i Betlejem. Kocham ciszę i lubię chodzić samotnie swoimi ścieżkami. Tłumy potrafią mnie zmęczyć. Świętość dla mnie powinna zostawać święta, nie zależnie od religii. Trochę się bałam, że te kramy, stragany, te tłumy przeciskające się do świętych miejsc zabiorą mi skupienie, nostalgię możliwość przeżycia tam czegoś wyjątkowego.

Decyzja zapadła. Ruszamy rano. Wyjeżdżamy około 06:30. Dojeżdżamy swoim wypożyczonym autem na granicę King Hussein Bridge ( Allenby) Most Króla Husajna. Przejście graniczne czynne jest od niedzieli do czwartku od godz 08:00- 23:00, w piątek i sobotę od 08:00- 15:00. Terminal przejścia granicznego King Hussein Bridge (Allenby) znajduje się około 57 km od stolicy Ammanu. Zostawiamy samochód na parkingu i kierujemy się do budynku na granicznym przejściu. Za opuszczenie Jordanii musimy zapłacić. Najpierw opłata wyjazdowa (10 dinarów za os. czyli 59 zł), zabierają nam paszporty, dają małe karteczkę do wypełnienia, w kolejnym okienku ją oddajemy i płacimy należność. Dostajemy karteczki identyfikacyjne z własnym zdjęciem, które musimy pokazać po powrocie do Jordanii, więc nie możemy ich zgubić.

Następnie musimy skierować się do specjalnego autobusu, który przetransportuje nas do punktu kontrolnego Izraela. Niestety, jest to odległość, której nie możemy przejść na nogach, tylko musimy zapłacić za tranzyt 7 dinarów + 1,5 za każdy dodatkowy bagaż. W ten sposób ponownie płacimy za opuszczenie kraju… Oddają nam paszporty. Ruszamy.

Po kilkunastu minutach docieramy do granic izraelskiej (po drodze mamy jeszcze kontrolę wojskową). Tutaj kontrolują nasze paszporty. Pomimo przyjacielskich stosunków pomiędzy Izraelem a Jordanią, te kontrolę są czymś oczywistym. Na grani

Shalom w Izraelu

Dotarliśmy. No tak ale jak poruszać się dalej? Tutaj na szczęście funkcjonuje komunikacja miejska. Zaraz za przejściem granicznym możesz znaleźć autobusy do Jerycho czy Jerozolimy. Kupujemy bilety w okienku 70 szekli za osobę ( 84 zł) i wsiadamy do busa, którym dojeżdżamy do Jerozolimy.

Jerozolima jest największym miastem Izraela, a najczęściej odwiedzane przez turystów Stare Miasto stanowi tylko część sporej aglomeracji. Jerozolima przez Izraelczyków uznawana jest za stolicę kraju, ale ONZ i większość państw nie uznaje tego wyboru, dlatego wiele ambasad znajduje się w Tel Avivie.

Wjeżdżając do Izraela mamy zaplanowane niecałe dwa dni. A jak wiadomo do zobaczenia jest tutaj bardzo dużo pięknych miejsc. Na zobaczenie ich wszystkich na pewno nie wystarczy nam czasu, więc ruszmy od razu zaczynając od Starego Miasta w Jerozolimie. Wpisane jest ono na listę światowego dziedzictwa UNESCO. O znaczeniu tego miejsca dla wielu religii, które znamy z kart Biblii nie trzeba przypominać. Spacerując po Starym Mieście Jerozolimy aż trudno uwierzyć, że jego powierzchnia jest niewiele większa niż 1km². To miejsce wydaje się takie rozległe.

Jest tutaj podział na cztery części. Pierwsza z nich to Dzielnica Muzułmańska (Muslim Quarter), która znajduję się w części północno-wschodniej. Dzielnica Żydowska (Jewish Quarter) leży w południowej części Starówki, nad Ścianą Płaczu. Najmniejsza  jest Dzielnica Ormiańska (Armenian Quarter), otoczona jest dodatkowym murem i zajmuje narożnik południowo-zachodni. Na największym obszarze rozciąga się Dzielnica Chrześcijańska (Christian Quarter) i obejmuje ona całą północno-zachodnią część Starówki.

Do wnętrza Starego Miasta prowadzi osiem bram. Każda z nich ma swoją nazwę – Jafska, Davida, Gnojna, Złota, Lwów, Heroda, Damasceńska i Nowa. Każda z części Starego Miasta (muzułmańska, chrześcijańska, ormiańska i żydowska) miała swoją bramę lub nawet kilka.

Najbardziej znaną i jedyną zamurowaną bramą jest ta, przez którą Jezus wjeżdżał do Jerozolimy podczas wydarzeń, na pamiątkę których obchodzimy dzisiejszą niedzielę palmową. Nazywana jest Bramą Złotą.

W Starym Mieście w Jerozolimie po prostu warto się zgubić! Pospacerować pomiędzy budynkami i stoiskami, pozwiedzać i wchłaniać miasto wszystkimi zmysłami! Warto przystanąć posłuchać szeleszczącego dżwięku słów rozmawiających ze sobą mieszkańców, pokłonić się nad pielgrzymem niosącym duży drewniany krzyż .

Za murami Starego Miasta bije prawdziwe serce Jerozolimy. Na obszarze jak już wspomniałam niespełna kilometra kwadratowego krzyżują się wpływy żydowskie, chrześcijańskie, islamskie. Stare Miasto jest niczym patchwork utkany z niezliczonych barw, zapachów, dźwięków, wetknięty między stare mury. Surowe ale mające w sobie swoiste piękno.

Każdy kolejny krok po gęsto splecionych uliczkach jest zarazem podróżą w głąb – czasu, historii, cywilizacji, dla wielu także w głąb siebie. Bo czy jest na świecie inne miasto, w którym człowiek na każdym kroku stykał się z duchowością?

Drogą Krzyżową do Bazyliki Grobu Pańskiego

Jest środek dnia. Słońce w zenicie daje o sobie znać. Spacerujemy wzdłuż uliczek. Zgiełk, harmider, czasami ktoś potrąci niechcący łokciem , czasami po przepycha się z zakupami. Mijamy stoisko z licznie usypanymi różnokolorowymi kopczykami. Cynamon pachnący świętami, gryzący nos pieprz, kurkuma, cardamon czekają na swoich nabywców. Z boku sklepikarz z wiklinowego kosza wyrzuca świeżo zebrane granaty, niektóre z pękniętych skórek puszczają czerwony sok, który spływa mu aż do łokcia. Przeciera spocone czoło brudną od soku ręką. Za chwilę znika, aby pojawić się z nowym koszem. Z naprzeciwka starszy pan stojący za warzywnym stoiskiem nawołuje, aby kupić u niego. Próbuje przekrzykiwać go inny mężczyzna trzymający w ręce talerzyk z chałwą przeznaczoną na degustację. Kolejny zapach pojawia się w naszych nosach.

Wśród tych kramów, stoisk z pamiątkami przemierzamy drogę krzyżową. Zupełnie inaczej sobie ją wyobrażałam. Część stacji jest niewidoczna, klimat tego miejsc po prostu ginie w natłoku turystów, hałasu, licznych straganów i handlowców.

Ważnym przeżyciem dla mnie było odwiedzenie Bazyliki Grobu Pańskiego. To najważniejszy kościół chrześcijański na świecie. Bazylika była wielokrotnie niszczona i przebudowywana. Na zewnątrz nie robi wrażenia, wciśnięta pomiędzy inne budynki duchownych, kapliczki i kościółki. Za to w środku robi wielkie wrażenie. Z budowana z rozmachem. Panuje tu atmosfera bardzo tajemnicza. Nie emanuje swoją przestrzenią, jak większość znanych nam kościołów. Nie ma nawy głównej, która pomieściłaby setki czy tysiące osób. Błądzi się raczej po niewielkich pomieszczeniach, które upamiętniają kolejne biblijne miejsca: Kalwarię, grób Chrystusa, miejsce namaszczenia. 

Jedni modlą się w ciszy, inni płaczą z radości, a jeszcze inni kontemplują i wchłaniają energię tego miejsca. Kościół ten jest niesamowity! Piękna architektura i wzniosła atmosfera robią ogromne wrażenie. Oprócz głównej sali warto zajrzeć do tych mniejszych, których jest sporo.

Bazylika nie jest wyłączną własnością żadnego kościoła chrześcijańskiego. Służy sześciu różnym odłamom: chrześcijaństwa, prawosławnemu, łacińskiemu, ormiańskiemu, syryjskiemu, etiopskiemu i koptyjskiemu. To tu znajduje się Kamień Namaszczenia ( tutaj złożone zostało ciało Chrystusa) i Kaplica z Grobem Jezusa do którego żeby się dostać stajemy w długiej kolejce, gdzie mieszają się różne religie. Do środka wchodzimy przez niskie drzwi.

Klękamy przed sarkofagiem, pod którym znajduje się Grób Świety. Jesteśmy tylko chwilę, bo za chwilę mający dyżur księża szybko proszą o zwolnienie miejsca, dla kolejnego turysty.

Kolejne kroki kierujemy pod ścianę płaczu

Ściana płaczu

Na rozległy plac przed murem wchodzimy od ulicy Al-Wad, przechodząc oczywiście kontrolę bezpieczeństwa – jak w większości miejsc publicznych w Izraelu (bramki, jak na lotnisku, wyciągamy telefony, aparat fotograficzny, pokazujemy zawartość plecaków). Przed nami roztacza się widok na całą Ścianę Płaczu, Ściana Płaczu to najważniejsze miejsce Dzielnicy Żydowskiej, a także całego żydowskiego świata. Jej poprawna nazwa to Mur Zachodni (Western Wall), ale Żydzi używają też określenia Kotel.

Jest to fragment muru oporowego chroniącego niegdyś drugą Świątynię przed osunięciem.  Powstała ona w miejscu Pierwszej Świątyni – odbudowana przez Heroda, a następnie zniszczona przez Rzymian. Kolejną odbudowę przerwało trzęsienie ziemi, co odczytano jako boski znak, że świątynię odbuduje dopiero Mesjasz, gdy przybędzie na ziemie Izraela. Wówczas też narodził się zwyczaj opłakiwania zburzonej świątyni, najpierw jednak nie tu pod Ścianą Płaczu, a na Górze Oliwnej.  Dopiero kiedy w XVI w. odsłonięto fragment muru zachodniego z nakazu Sulejmana Wspaniałego, pozwolono Żydom modlić się tutaj.

Spotkać tu można wiernych, którzy podczas modlitwy rytmicznie się kołyszą. W szpary w murze wtykają kartki z wypisanymi prośbami do Boga. Zastanawiałam się co dzieję się z tymi wszystkimi prośbami, życzeniami wkładanymi w szpary Ściany Płaczu. A więc, każdego roku, przed rozpoczęciem żydowskiego Nowego Roku, odbywa się wielkie czyszczenie Ściany Płaczu. Grupa osób wyposażonych w długie drewniane kije, wydłubuje notatki ze szczelin i pakuje do toreb. Następnie są one grzebane na Górze Oliwnej i w ten sposób symbolicznie kończy się ubiegły rok, a zaczyna nowy – z nadzieją na nowe błogosławieństwa. Na lewym krańcu Ściany, pod tzw. Łukiem Wilsona znajduje się otwarta synagoga zastawiona regałami z księgami religijnymi.

Dostęp do tego miejsca nie podlega żadnym ograniczeniom, jedynie podczas szabatu i świąt żydowskich obowiązuje zakaz fotografowania i filmowania. Należy pamiętać o odpowiednim stroju obowiązuje skromny ubiór, co oznacza długie spodnie dla mężczyzn oraz zakryte ramiona i włosy dla kobiet. Ściana Płaczu podzielona jest na część żeńską i męską. Mężczyźni mogą przejść na stronę żeńską, ale nie odwrotnie. 

Ściana Płaczu dostępna jest dla zwiedzających przez całą dobę. My byliśmy w godzinach wieczornych.  Po żeńskiej stronie, panuje cisza i skupienie. Jest też dosyć tłoczno. Podejść pod samą ścianę nie mogę, ponieważ kobiet jest tu bardzo dużo. Ciężko się skupić. Estetykę miejsca psują plastikowe białe krzesła. Mój pobyt ograniczam więc do zrobienia kilku zdjęć i spędzenia paru minut w pewnym oddaleniu na obserwacji.

Po stronie męskiej jest zupełnie inaczej. Panowie muszą nakryć głowy kipą, którą można bezpłatnie pożyczyć – przy dojściu do muru stoi swego rodzaju ‘dystrybutor’. Po tej stronie jakoś mniej osób. Na pewno głównym powodem jest to, że część męska liczy 48 m długości, a żeńska tylko 12 m. Teraz już rozumiem, dlaczego tak tłoczno było po stronie przeznaczonej dla kobiet.

Dzień ósmy – Meczet w Jerozolimie i Betlejem

Noc spędzamy w bardzo urokliwym apartamencie, w samym sercu Jerozolimy. To uczucie z jakim budzę się o 07:00- wokół panuje cisza. Po cichutku, na palcach skradam się do okna, otwieram je i do środka wlewa się fala ciepłego poranka. Siadam przy dużym stole i z uwagą czytam przewodnik o Jerozolimie i o Betlejem. To nasz cel na dzisiejszy dzień. I chociaż zostało nam niewiele czasu, chcemy zobaczyć te kultowe miejsca.

Po śniadaniu wyruszamy w stronę Kopuły na skale i Meczetu Al-Aksa.

Meczet Al-Aksa mieści się na Wzgórzu Świątynnym, będącym miejscem świętym dla wyznawców zarówno judaizmu, jak i islamu, przy czym dla tych drugich jest to trzeci najświętszy obiekt po Mekce i Medynie. Zbudowano go wraz z Kopułą na Skale w latach 660–91 na pamiątkę nocnej podróży (Isra) proroka Mahometa do Tronu Bożego, w którą – jak głosi tradycja islamska – miał go zabrać archanioł Gabriel (Dżibril) i jego późniejszego wniebowstąpienia (Miradż). Meczet jest ogromną budowlą, może pomieścić do 30 000 wiernych. Tutaj jak i przed wejściem pod Śianę Płaczu przechodzimy przez kontrolną bramkę. Zostały nam zabrane krzyżyki zakupione przed Grobem Pańskim, ponieważ nie można tutaj wnosić żadnych symboli religijnych. ( odbieramy je po wyjściu)

Zdaniem niektórych historyków architektury Al-Aksa ma typową budowę rzymskiej bazyliki, którą zbudowano w 536 roku na rozkaz cesarza Justyniania jako kościół Świętej Marii.

Meczet podziwiamy z daleka, niestety mamy zbyt mało czasu by zobaczyć te dwa miejsca. Skupiamy naszą uwagę na Kopule na Skale.

Kopuła Na Skale

To to niebieskie cudo ze złotą kopułą, które widać z każdego innego wzgórza w okolicy. Wybudowano ją tym samym czasie, co meczet Al-Aksa, jednak sama budowla meczetem nie jest. Jest to – według tradycji – skała, na której miała się odbyć ofiara Abrahama. Archeolodzy twierdzą, że może to być fragment świątyni z czasów Heroda. Na pewno wiadomo natomiast, że krzyżowcy urządzili tu kościół i postawili krzyżyk na szczycie kopuły. Obecny wygląd ścian ośmiokątny budynek zyskał w połowie XVI w., kiedy sułtan Sulejman Wspaniały położył piękną ceramikę. Natomiast złota powierzchnia kopuły pojawiła się w latach 50. XX w. Wewnątrz modlą się kobiety. Kopuła jest absolutnie przepiękna i zasługuje na długą rundkę dookoła, żeby dokładnie przyjrzeć się wszystkim zdobieniom.

Owa Kopuła została wybudowana na skale, na której, według Biblii, Abraham złożył w ofierze Bogu swojego syna Izaaka. Również dla Muzułmanów skała ta ma ogromne znaczenie, bowiem według Koranu, Abraham złożył tam w ofierze syna Izmaela, od którego pochodzą Arabowie. Z tej samej skały Mahomet dostąpił wniebowstąpienia. Zaraz po Mekce i Medynie, Kopuła na Skale jest najświętszym miejscem islamu.

Mielismy możliwość zobaczenia Kopuły z bliska. Teren ten jest otwarty jedynie kilka godzin dziennie i odwiedzających obowiązuje pewien kodeks zachowań. Na przykład, odwiedzający muszą być stosownie ubrani, nie jest także możliwe trzymanie się za ręce lub całowanie. Do meczetu i środka Kopuły wejść mogą jedynie Muzułmanie.

Po wizycie na świętym wzgórzu idziemy na dworzec autobusowy. Z dworca odjeżdża autobus nr 231, (odjeżdża z przystanku HaNevi’im Terminal w Jerozolimie i dojeżdża do Bab El-Zakak/Beit Jala Road w Betlejem), którym za 5,50 szekli ( 6.50 zł) jedziemy do Palestyny do miasta Betlejem, gdzie narodził się Jezus Chrystus. Autobus jedzie okrężną drogą, zahaczając o podmiejskie tereny. Po drodze do Palestyny nie było żadnej kontroli ani paszportowej, ani bezpieczeństwa. Po około 40 minutach byliśmy na miejscu.

W Betlejem jesteśmy w południe. Ignorujemy nagabujących nas taksówkarzy, włączamy nawigację i idziemy na piechotę do Bazyliki Narodzenia. Po wyjściu z autobusu należy przejść jeszcze kawałek prosto i na dużym skrzyżowaniu ze światłami skręcić w lewo. Teraz pozostaje już kierować się cały czas prosto główną ulicą turystyczną Betlejem. Wokoło sporo kramów, straganów i knajpek.


Po 20 min docieramy do głównego Placu Manguer Square.  Przy placu znajdziemy między innymi Meczet Omara i Biuro Informacji Turystycznej. Plac jest zadbany , utrzymany w czystości, bardzo estetyczny – szczególnie porównując go z bocznymi uliczkami Betlejem. Rozglądamy się wokół i podchodzimy do Bazyliki, która znajduję się na przeciwko.

Bazylika Narodzenia Pańskiego

Wstęp jest bezpłatny. Czynna jest w godz: lato ( kwiecień- wrzesień) codziennie od 06:30- 19:30, zima( pażdziernik-listopad) codziennie od 05:30- 17:00 . W niedzielę rano grota jest zamknięta na czas mszy.

Wchodzimy do środka przez bardzo niskie wejście. Czy uwcześni mieszkańcy tego miejsca byli aż tak niscy?

Wchodzimy do środka. Za chwilę zobaczymy miejsce w którym trochę ponad 2000 lat temu wydarzyły się spektakularne i wyjątkowe narodziny dziecka. Bazylika Narodzenia Pańskiego (Church of the Nativity) została wybudowana dokładnie w miejscu, gdzie Jezus przyszedł na świat.

Bez względu na wiarę, na sposób myślenia, na duchowość pojmowaną w szerokim aspekcie ( czy w ogóle człowiek w cos wierzy, czy praktykuję) każdy szuka tu czegoś innego. Każdy szuka odpowiedzi na swoje, często głęboko ukryte pytania. Wchodzimy do środka. Panuje półmrok, a także przyjemny chłód. Po prawej stronie zauważamy długą kolejkę. Podchodzimy bliżej. Nie trudno odgadnąć, że jest to kolejka do najważniejszego miejsca, do miejsca, które przyciąga tak wiele turystów. To właśnie tutaj, we wnętrzu Bazyliki Narodzenia Pańskiego, znajduje się wejście do Groty Narodzenia.
Kolejka przesuwa się powoli. Jest tłoczno. Wokół słychać różne języki: angielski, francuski, włoski, rosyjski. Przesuwamy się w stronę Groty powoli ale sukcesywnie.
Następuje długo oczekiwany moment. Wąskim korytarzem, po wąskich. kamiennych, mocno wyślizganych schodach, schodzimy do podziemi, do małego pomieszczenia. Jesteśmy w Grocie Narodzenia. Nie ma tu stajenki, bydląt i świętej rodziny. Ciepło od nagrzanego powietrza lampami oliwnymi uderza nas w środku. Panuje wyniosła atmosfera. Każdy w skupieniu przesuwa się do miejsca w którym w niskiej wnęce umieszczony jest symbol narodzenia Jezusa- srebrna gwiazda. Dookoła mnóstwo rzarzącego światła z oliwnych lamp, które potęgują tę gorącą atmosferę.

W Grocie Narodzenia Pańskiego w Betlejem płonie wieczny ogień. Od niego co roku odpala się jedną malutką świeczkę, której płomień, niesiony przez harcerzy obiega świat. Betlejemskie Światło Pokoju.

Po złapaniu już oddechu rozglądam się dookoła. Na środku Groty Narodzenia znajduje się ołtarz. U jego podnóży jest mała wnęka i charakterystyczna srebrna gwiazda. To tutaj właśnie, według różnych przypowieści, na świat przyszedł Jezus. W powietrzu czuć euforię i przejęcie, a także powagę tego miejsca. Pod bacznym okiem dużego mnicha kolejka powoli przesuwa się. Każdy pielgrzym podchodzi, przykuca i przykłada swoje ręce do gwiazdy. W jej środku jest otwór, aby móc dotknąć historycznej skały.

Usatysfakcjonowani widokiem jednego z miejsc, które dobrze jest zobaczyć, o którym już jako mała dziewczynka słyszałam wracamy tą samą drogą do Jerozolimy co przyjechaliśmy. Następnie również bez problemu dojeżdżamy autobusem do Jordanii. Kończymy naszą przygodę z tym, jakże różnorodnym krajem. Jordanią. Jesteśmy wdzięczni, za mądrą i odważną decyzję zobaczenia Jerozolimy i Betlejem.

Pełni wrażeń i wspomnień wracamy do domu.

W ciągu zaledwie tych kilku dni wydarzyło się tak wiele dobrego i niesamowitego. Zobaczyliśmy tak wiele różnych kulturowo miejsc. Gdy spoglądam wstecz mam nieodparte wrażenie, że życie podarowało mi wielki dar, który złapałam, doceniłam i ciągle rozwijałam. Dar świadomego przeżywania tego, co robię i poszukiwania tego, co w danej chwili dla mnie ważne. W tych poszukiwaniach też mam sporo szczęścia, że mam obok siebie cudownych kompanów podróży. Czasami spoglądam wstecz na moje życie w podróży. Ilość wspomnień, ich daty, ciąg wydarzeń osiągnęła poziom, który nie pozwala mi na sprawne poszeregowanie kiedy i co tam widziałam.

Mam wtedy taką refleksje, że czas tak szybko mija, ciągle biegnę przed siebie, że tak rzadko zaglądam do kilkudziesięciu zdjęć i przeglądam fotograficzne wspomnienia. Wtedy cieszę się, że mogę odpalić własnego bloga i poszeregować swoje wspomnienia, wrócić na chwilę w tamte miejsca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *