Szukając miejsca na wakacyjny trip rozważaliśmy wiele dostępnych opcji. Chcieliśmy odpocząć, wygrzewać się na plaży, ale chcieliśmy też zobaczyć ten kraj do którego się wybierzemy tak po ludzku, nie tylko mając w planach zwiedzenie turystycznych zabytków ale by również będąc tam posmakować zwykłego życia mieszkańców, poczuć klimat wtapiając i zanurzając się w ich codziennym dniu. Wybór został dokonany- lecimy do Turcji.

Ogromnym atutem wybranego przez nas miejsca było to, że w Turcji jest zawsze piękna, słoneczna pogoda, również zapewniony jest dostęp do piaszczystych plaż i ciepłego morza. W tym kraju chcieliśmy doświadczyć, różnorodnej kultury i oczywiście pysznego jedzenia. Wszak Turcja oferuję szereg miejsc do zobaczenia, miejsc bogatych architektonicznie oraz z mnóstwem wspaniałych widoków. Od dobrych kilku lat cieszy się bardzo dużym powodzeniem wśród osób podróżujących nie tylko narodowości polskiej. Ucieszyliśmy się że przyjeżdżając tutaj nie trzeba mieć już wizy ( zniesiono w 2020r. ) W tym roku w kwietniu zniesiono również obowiązek posiadania paszportu ( od kwietnia 2022r).

Mój wpis będzie inny niż pozostałe wpisy na tej stronie. Ponieważ odkąd stworzyłam swoją backet list rzeczy, marzeń do zrealizowania, postanowiłam zaznaczyć sobie kilka rzeczy, które chciałabym zrealizować, zobaczyć w tym miejscu.

Do Turcji lecimy z Warszawy przez Berlin, gdzie mamy przesiadkę. W godzinach wieczornych jesteśmy już w Stanbule. Wychodzimy z terminala i kierując się na prawo idziemy na autobus linii Havatas ( bilet 53 TRY/ osobę), jedziemy 45 min w stronę centrum Stanbułu, dojeżdżamy do placu Taksim. Stąd jedziemy taksówką pod nasz hotel( 5 euro). Wieczorem robimy rekonesans okolicy.

Stanbuł to pod wieloma względami miasto niezwykłe. Jego różnorodność zachwyciła mnie. Żyje tutaj ok 15 milionów ludzi Zachwycający klimat tego miejsca wynika z jego różnorodności. Już od pierwszych chwil spędzonych w tym mieście zakochałam się w nim po uszy. Wiem, że jest miasto wielu kultur, ale to właśnie przyciąga i zachwyca. Z jednej strony mostu położonego nad rzeką Bosfor, jest Europa po drugiej stronie już Azja. To miejsce ma do zaoferowania tak wiele. Znajdziemy tu najważniejsze, majestatyczne zabytki wielokulturowej przeszłości: meczety, pałace, wieże czy stare bazary. To tutaj wtapiając się w zaułki i słuchając rytmu miasta, usłyszymy nawoływanie z meczetu mezzina, szum Bosforu, krzyk mew, przysiadujących na pamiątkowych posągach czy odgłos silników na ulicach tłocznego miasta.

To miasto pełne aromatów, zapachów przypraw na kolorowym bazarze ale również zapachów wydobywających się z kolorowych knajpek. To smak mocnej, aromatycznej herbaty pitej w małych kryształowych szklaneczkach w zacisznym miejscu, lub na schodku małego sklepiku, prowadzonego przez całe rodziny od pokoleń. To smak różnorodnego mięsiwa podawanego na talerzu w formie kebaba, zupełnie innego niż tego co jemy w Polsce, bez bułki, warzyw i sosów. Smak słodkiej chałwy, której delikatność miesza się z chrupkością orzeszków pistacjowych. Obłędnie pysznej.

Zwiedzanie miasta zaczynamy od starej części po europejskiej stronie, dzielnicy Sultanahmet. Następnego dnia po śniadaniu swoje pierwsze kroki kierujemy do Meczetu Hagia Sophia.

10 rzeczy do zrobienia w Stanbule

1. Zwiedzić Meczet Hagia-Sophia

Hagia Sophia uważana jest za największe dzieło architektury bizantyjskiej, dlatego jest do zobaczenia na liście wszystkich tu przyjeżdżających. Właściwie mnie to nie dziwi, bo Hagia Sophia dawny Kościół Mądrości Bożej robi na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Jej ogromność i dostojeństwo budzi dobre emocje. Warto pamiętać, że meczet był wybudowany jako najwyższy rangą budynek świątyni chrześcijańskiej w Cesarstwie Bizantyjskim. Póżniej zostaje zmieniony w meczet, następnie od 1934 roku jest muzeum, by teraz ponownie stać się meczetem. Kościół wprost przytłacza swoją monumentalnością – wnętrze z kopułą ma wysokość 18 pięter. Dodatkowo będąc w środku ma się wrażenie jakby miejsce to było nadzwyczajne, święte, tajemnicze, to dodatkowo potęguje panujący półmrok. Światło rozproszone po meczecie spływa przez okienka oraz malownicze witraże. I jeszcze te żyrandole – żeliwne, relatywnie nisko zawieszone nad głowami przechadzających się ludzi. To pozostałości po Imperium Osmańskim, w czasach którego zastąpiono nimi lampy naftowe. Wnętrze zachwyca elementami architektonicznymi i malarskimi, łącząc w sobie elementy dwóch religii chrześcijaństwa i islamu, np. obrazy biblijne i ołtarz ozdobiony mihrabem z emblementami Allaha i proroka Mahometa. W obecnym kształcie została wybudowana w VI w. za panowania Justyniana I Wielkiego w miejscu strawionej przez pożar świątyni z czasów Konstantyna. W 1453 r. po opanowaniu miasta przez Turków Osmańskich, sułtan Mehmet II Zdobywca rozkazał przekształcić świątynię w meczet. Nie zniszczono jednak wystroju świątyni, elementy chrześcijańskie zostały zatynkowane, a do budynku dobudowano minarety, mihrab i minbar. Wielokrotnie budowla uległa zniszczeniu po trzęsieniach ziemi i pożarach, jednak za każdym razem szybko ją remontowano.


2. Zobaczyć Błękitny Meczet (Meczet Sultana Ahmeda)

Błękitny Meczet (Meczet Sułtana Ahmeda) – najbardziej znany meczet w mieście, zbudowany w latach 1609-1616 z polecenia Sułtana Ahmeda, który chciał stworzyć budowlę mającą przyćmić blask stojącej nieopodal Hagia Sophia. Meczet jest ogromny (wymiary ok. 50x50m) – rozmiary kopuły to ponad 22 m średnicy i 43 m wysokości, posiada 6 minaretów, 260 okien i wielkie wiszące żyrandole, a dodatkowo dołączono do niego kompleks innych budynków. Przed nim jest równie duży dziedziniec, skąd nie sposób objąć wzrokiem ogromu meczetu. Ściany wewnątrz świątyni pokryte są 21 tysiącami płytek fajansowych przedstawiających ornamenty roślinne w niebieskiej tonacji, którym meczet zawdzięcza swoją potoczną nazwę. Niestety meczet jest w remoncie i chociaż można do niego wejść nie udało nam się zobaczyć imponującego wnętrza.

3. Zrobić zakupy na Grand Bazarze

Uwielbiam zaglądać na miejskie bazary. Jednak Wielki Bazar w Stanbule jest esencją tureckiej miłości do handlu i międzyludzkich interakcji. To jeden z największych centrów handlu w tym kraju. Zajmuje 30 hektarów, ma ukryte w sobie prawie 4000 sklepów rozsianych na 61 ulicach zamkniętych 22 bramami. Współczesny wygląd tego wielokrotnie przebudowanego miejsca pochodzi z XIX wieku, czyli z czasów, które pamiętają jeszcze odbywający się na miejscu handel niewolnikami, których sprzedawano tam obok przypraw, jedzenia, antyków, biżuterii oraz dywanów. Dziś jak na prawdziwe centrum handlowe przystało, można pójść do restauracji, banku, na pocztę czy nawet… do meczetu. Możemy tu trafić na dodatki do produktów spożywczych, przyprawy, zioła, sprzedawane są na wagę, sery, wędliny czy owoce. Kupimy tutaj słodycze, kawy, oraz różnorodne pyszne herbaty. Koniecznie trzeba spróbować lokum, czyli słodkich kostek o galaretkowatej konsystencji. A o baklawie i różnych gatunkach chałwy dostępnej na bazarze mogłabym napisać osobny wpis. Jest ich tak dużo i tak różnorodnych, że brakłoby dnia by wszystkich skosztować, a potrafią bardzo pozytywnie zaskoczyć smakiem!  Codziennie przez alejki bazaru przelewają się prawdziwe tłumy poszukujących smakowitych, lokalnych przysmaków oraz wyjątkowych pamiątek po okazyjnych cenach. A przecież targowanie się na Grand Bazarze to podstawa!




4. Wejść na wieżę Galata

Och co to był za widok, który mogliśmy doświadczyć ze szczytu wieży. Budowla ma wysokość 9 pięter. To majestat miasta. Wieża Galata jest jednym z symboli miasta, jego wizytówką. Zbudowana została jeszcze w czasach chrześcijańskiego Konstantynopola. Znajduje się w dzielnicy Beyoğlu w pobliżu słynnego Placu Taksim. Budowla jest doskonale widoczna z różnych punktów Stanbułu a także podczas przeprawy promowej po Bosforze. Chcąc zobaczyć jak kulturalna stolica Turcji prezentuje się w pełnej okazałości, wybraliśmy się na tamtejszy taras widokowy, który pozwala na zobaczenie miasta z perspektywy 360 stopni. Och co to był za widok….powtórzę jeszcze raz!

5. Popłynąć rejsem po rzece Bosfor

Gdy po raz pierwszy zobaczyłam rzekę Bosfor z okna taksówki po przyjeżdzie do Stanbułu, zrobiła ona na mnie wrażenie. Szeroka, rozległa z mocno, bogato zagospodarowanym nabrzeżem przykuwała wzrok. Mosty przerzucone nad rzeką z konstrukcji stalowej pięknie scalały jej brzegi. Chcąc popłynąć statkiem przez cieśninę Bosforu wybieramy się do portu Eminonu obok mostu Galata. Cena biletu to 75 TLR (ok 15 zł). Po drodze mijamy charakterystyczny z pomalowanymi na czerwono przęsłami most Bosforski, wybudowane pałace i rezydencje które pięknie kontrastują z barwnymi fasadami ze sobą. Z statku dostrzegliśmy również Pałac Topkapi i Pałac Dolmabahce oraz liczne meczety. W czasie rejsu towarzyszyły nam krzyczące mewy, które domagały się jedzenia. Po całym dniu spacerowania po uliczkach Stanbułu i zwiedzania największych atrakcji, dobrze było usiąść na ławeczce statku i leniwie, podziwiając miasto z perspektywy rzeki spędzić czas.

6. Spacer po moście Galata

Czy most Galata mogę nazwać również ulicą? Przyjrzyjmy się temu. Przechadzający się po nim tłum, jeżdżące auta i tramwaje mknące tam i z powrotem po wydzielonym torowisku, tu ruch jest ciągły, bezustanny. Kultura europejska z azjatycką miesza się płynnie. Ale w dole płynie rzeka. A most łączy dwa kontynenty Europę i Azję. Niebywałe

Na moście można spotykać stojących jak w szeregu wędkarzy jeden obok drugiego, wędka w wędkę, spławik w spławik. Stoją tak całymi dniami łowiąc małe sardynki, które po złowieniu lądują w plastikowych wiaderkach. Widzieliśmy wśród wędkarzy i panie łowiące, z przerzuconymi chustami na głowie i przyznam szczerze ich wiaderka wcale nie były mniej wypełnione srebrnymi sardynkami. Z przyjemnością kieruję obiektyw na wędkarzy. Fascynuję mnie to z jaką uwagą wpatrują się w spławik, z dumą wyciągają wędki z małą rybką, wrzucając je jak trofea do kolorowych wiaderek.

To tu na moście mijam kobiety w hidżabach, rodziny z dziećmi, młode Turczynki w krótkich spódniczkach. Tu możemy zauważyć, tradycję zlewającą się z nowoczesnością, gdzie nic nie powinno nas zdziwić czy zaskoczyć.

Poniżej, pod mostem ciągną się szeregi herbaciarni i restauracji. Są też tunele z handlem. Spacer wzdłuż restauracji jest przyjemny, a zapach smażonych ryb zachęca do zatrzymania się i spróbowania lokalnych przysmaków. Są tu kanapki z rybą tzw balik ekmek, czy małże skrapiane cytryną grilowane . No muszę przyznać ciekawy smak.

Konstrukcja mostu wspiera się na 114 filarach ze stali o średnicy 2 m i wysokości 18 m. W części środkowej most jest zwodzony. Ma cztery otwierające się skrzydła. Środkiem jezdni, po wydzielonym torowisku jedzie dziś nowoczesny tramwaj. Z boków są jezdnie dla samochodów, na brzegach zaś szerokie chodniki. Przechadzając się po moście chwilowo uczestniczę w życiu mieszkańców, wplatając się w tłumy mogę poczuć się jak mieszkaniec tego miejsca.

Spacerowaliśmy przez most Galata w czerwcowy, upalny dzień. Wokół unosi się specyficzny zapach Stanbułu. Duszny i wilgotny zawierający w sobie woń opiekanej kukurydzy, morskiej bryzy oraz smażonej ryby. I być może żle to brzmi, ale stanowi to przyjemny, wyjątkowy klimat, bez którego to miasto nie byłoby tym samym, co jest.

7. Zjeść na obiad kebab

Z czym kojarzy Wam się kebab przygotowany w Polsce? Dla mnie to danie o mało atrakcyjnym smaku mięsa w rozmiękłej bułce, którego aromat zabity jest tanim sosem czosnkowym. Czasami uprzejmy sprzedawca dorzuca nam kilka piórek poszatkowanej kapusty pekińskiej i plaster pomidora, ogórka i kolorowej papryki. Spokojnie. Takiego kebaba nie zjesz w Turcji, na szczęście. Lokalny kebab to tutaj całkowicie inna potrawa. Jest to świeże, doskonale przyprawione mięso, podawane z sezonowymi dodatkami – warzywami, owczym serem czy chlebkiem pita. Czasami podawana w tortilli ( na wyrażną prośbę turysty) Warto skosztować nowych wersji potrawy, którą wszyscy znamy, np. Cağ kebab z jagnięciny albo pikantny Adana kebab z mięsa mielonego. Wart grzechu i obżarstwa!

8. Zjeść lokalne słodkości, popijając kawą czy herbatą.

Turcja- królestwo smaków i zapachów. Spacerując uliczkami miasta kierując się często nieomylną intuicją, zapachem wychwytujemy smaki tego miejsca. Zacznijmy od kawy, parzonej po turecku. Do tygielka wsypywana jest odpowiednio zmielona kawa, cukier, jeśli lubisz słodką i wlewana zimna woda. Naczynie stawiane jest na gorącym piasku, kiedy zawartość zaczyna wrzeć, trzeba je zdjęć. Proces powtarza się kilkukrotnie. Efektem jest gęsta jak śmietana kawa nalewana do malutkich filiżanek, taka na jeden łyk. Do napoju często podawane są tureckie słodkości nazywane lokum. Często pakowane w pudełka ozdobne oferowane w sklepie jako lokalny produkt jako forma prezentu dla najbliższych. Pyszne są też galaretki z wodą różaną obsypane cukrem pudrem albo baklava czyli miks ciasta, orzechów i miodu, która podawana jest na wiele sposobów. Muszę przyznać, że baklava skradła moje serce już kilka lat temu, gdy miałam okazję spróbować jej w Gruzji.

Jestem ogromną fanką słodyczy. Niestety to zgubny nałóg, aczkolwiek smaczny. Chałwa, narodowa chluba tego kraju pokrojona w kostki albo serwowana w kawałku z pistacjami, kakao czy wanilią była często degustowana przeze mnie. Historia sławnych na całym świecie Turkish Delight  sięga 1777 roku od pewnego cukiernika Bekira Effendi, który zaczął sprzedawać w Stambule słodycze według własnych przepisów. Tak zasmakowały mieszkańcom, że szybko stał się najsłynniejszym cukiernikiem imperium osmańskiego.

Herbata – pita jest przez Turków przez cały dzień. Jest bardzo aromatyczna, mocna. Podawana jest w charakterystycznych, małych, wysokich, kryształowych szklaneczkach. Na ogół bardzo słodka. Często dostaniemy ją… za darmo – w restauracjach, na stacjach benzynowych czy po prostu w sklepie lub w kolejce. 

9. Pójść na spacer do dzielnicy Balat

W kolejny poranek naszego pobytu w Stambule obudziły mnie głosy muezzinów nawołujących do modlitwy z położonych wokół meczetów. Doszłam do wniosku, że pora ruszyć w poszukiwaniu śladów obecności tu dawniej zamieszkałej ludności greckiej, żydowskiej i innej, która na równi z Turkami tworzyła niesamowitą mozaikę wielokulturowego Stambułu. Tak właśnie, trafiliśmy na dzielnicę – Balat.

W kierunku nowej, odkrytej dopiero dzielnicy, ruszyliśmy więc pieszo, aby nasiąknąć atmosferą miasta. Na chwilę zatrzymaliśmy się w sklepie po wodę by potem ruszyć dalej przez nadszarpnięte zębem czasu ulice. Nieład, zaniedbane kamienice, gdzie indziej połamane ławki i domowe krzesła z potarganą tapicerką. Zarośnięte mchem fasady domów kontrastowały z stoiskami pomarańczowych mandarynek, soczystych daktyli i kolorowych słodyczy. Mijaliśmymy malutkie sklepiki pełne obuwia, skarpetek, zabawek, części do samochodów aż po sklepy z wytwornymi słodyczami, kawami i przyprawami.

Droga z Sultanahment, starej, historycznej części Stambułu do Balat, to spacer przez zupełnie oryginalną, nie komercyjną część miasta. Nie ma w niej żadnego wypucowanego świata, żadnego upiększania. Jest jak jest. Czasem brzydko, czasem całkowicie ujmująco. Te rozpadające się budynki, zabite deskami okna i popękane fasady sprawiają wrażenie, jakbyśmy wyruszyli poza utarty, turystyczny szlak Stambułu. A właściwie tak jest. Idziemy uliczkami, którymi nie przechadzają się turyści. Świat się tutaj zatrzymał.

Jednak stosunkowo mało znana, żydowska dzielnica Balat to dziś jedne z najbardziej gorących i hipsterskich adresów w mieście. Po dotarciu na miejsce nie mogę oprzeć się robieniu zdjęć. Zachowuję się jak przysłowiowy chiński turysta, który obiektyw kieruje w każda stronę, fotografując wszystko.

Balat jest to najbardziej hipsterska i instagramowa dzielnica w Stambule. Wszystko dzięki kolorowym kamienicom, które w połączeniu z wąskimi i stromymi uliczkami tworzą niepowtarzalny klimat. Między kolorowymi wykuszami często rozwieszone jest pranie, a na schodach przesiadują koty, setki kotów.

Przy dwóch głównych uliczkach, sklepy rybne i stare zakłady usługowe przeplatają się z nowoczesnymi kawiarniami i restauracjami, które przyciągają młodych Turków i turystów. W prostych herbaciarniach spotkać można samych lokalnych emerytów pijących herbatę, a w kawiarni obok w cudownym klimacie możemy niespiesznie delektować się kawą przegryzjąc lokalną, słodką baklavę. Pełno tu cukierni, w których można zakupić i zjeść na miejscu słodkości.

Piękne, kolorowe domy, osobliwe kawiarnie, interesujące sklepy ze starociami, sprzedawcy niosący tace z herbatą lub z chlebem simit na taczce. Tu możemy spotkać mężczyzn ubranych w wełniane garnitury, pod które noszą swetry bądż kamizele, a do kompletu charakterystyczna szydełkowa czapeczka, popijających herbatkę na chodniku Starsze panie bardzo często noszą workowate suknie do ziemi a na głowie noszą hidżab przemieszczając się po uliczkach z zakupami, – tak wyglądają obrazki ze spacerów po Balat. Spacer tam oznacza zagubienie się w melodiach przeszłości i teraźniejszości.

9. Koniecznie spróbuj też ciągnących się jak guma lodów.

Jeśli kupujesz je na ulicy, sprzedawca odegra przed tobą całe przedstawienie z nakładaniem. Warto spróbować pieczonych kasztanów. Jeszcze gorące podawane są w papierowych tutkach. Rozłupujesz je parząc palce. Smak mają maślany, orzechowo-waniliowy i pachną zabójczo. Ten zapach na zawsze już kojarzył ci się będzie ze Stambułem.

10. Omijaj pucybutów

Takie informację przekazali mi znajomi, będący w Turcji, gdy powiedziałam, że tu jadę. Nie miałam zamiaru korzystać z ich usług. Pucybut czyści w moim rozumowaniu mokasyny, półbuty, a nie trampki. Jakie było moje zdziwienie gdy stawiając stopę na małym zedelku mój trampek był poddany transformacji i gruntownym czyszczeniu. Zaczęło się niewinnie. Idąc z panoramy z wieży Galata mijamy młodego człowieka, który biegnąc upuszcza szczotkę do butów. Podałam mu ją, a ten chwytając moją stopę, położył na stołeczku i dziękując za szczotkę, która mu wypadła nazywając mnie przyjacielem już pucował moje trampki. Zapytał skąd jestem, porównał do znanej osoby i już wiedziałam, że znalazł naiwnego klienta. Finał ? Gdy skończył, zażądał 100 lir (25 zł) Dałam, odeszłam z błyszczącymi od pasty trampkami z niedowierzeniem, że dałam się złapać na upuszczoną szczotkę do butów. Naiwność? Może tak. Ale doświadczyłam pracy pucybuta, a moje trampki? Nic im nie było, świeciły czystością.


11. Poznaj koci turecki świat.

Koty w Turcji to obrazek wpisany w codzienność. Znajdziemy je wszędzie! Przesiadują w kawiarniach, sklepach, parkach, w szkolnych klasach, urzędach. Znajdziemy je w miejscach zabytkowych czy po prostu na ulicy. Tureckie koty nie boją się ludzi, są zadbane i wyglądają na szczęśliwe! Mają swoje ulubione miejsca i jak się tam rozłożą nikt nie próbuję ich przegonić. Te mięciutkie, zadbane zwierzaki mają swoje parki w których znajdują się malutkie domki, specjalnie wybudowane dla nich. Koty stanowią integralną część miasta.

Żaden kot w Turcji nie zaśnie głodny. Tak jak pisałam wcześniej na ulicach największych miast znajdują się kedi parki, czyli parki dla kotów. Oprócz domków dla tych milusińskich są miski z wodą, pudełka z jedzeniem, są koce, poduszki i legowiska.

A co na to myszy? He he he

Dlaczego Turcy tak bardzo szanują, wręcz kochają koty? Przyczyn jest kilka, każda z nich jest ściśle związana z religią i wielkim wierzeniom wyznawców islamu, które to początek mają w opowieściach o życiu proroka Mahometa. Są w nich wzmianki o Muezzie, ulubionym kocie proroka. Najsłynniejsza z nich to ta opowiadana turystom. Pewnego dnia Mahomet, wstając na modlitwę, zauważył, że  jego kot Mezuua usnął w rękawie jego szaty. By go nie budzić, prorok uciął fragment ubrania i odprawił modlitwę z odsłoniętym ramieniem. Inna opowieść głosi, że prorok wygłaszał kazania, trzymając kota na kolanach, jak również wykonywał ablucję wodą z miski, z której pił Muezza. Często natrafić można również przypowieść o wściekłych psach, które pogryzły proroka. Gdy Mahomet cierpiał ukryty w jaskini, Muezza odnalazł go i wylizał wszystkie rany, by mogły się szybciej zagoić. Trudno więc się dziwić, że kot, wybawca wielkiego proroka jest tak bardzo czczony i kochany w tym kraju.

Następnego dnia wyjeżdżamy z Stambułu. Jedziemy nocnym autobusem do Goreme, w rejon Kapadocji. Kapadocja to miejsce, które od dawna chciałam zobaczyć. Rezerwujemy sobie nocleg w tym miejscu i lot balonem nad Kapadocją, który jest moim marzeniem. Na miejsce, po żmudnej jeżdzie autobusem docieramy rano.

Oferta hotelowa w Goreme jest spora. My stawiamy na ekonomiczne zakwaterowanie i wybieramy na dwie noce Charming Cave Hotel (100 euro za pokój dwuosobowy ze śniadaniem za noc). Pokoje w większości hoteli są wyrzeżbione w skałach, dzięki czemu mają niesamowity, jaskiniowy charakter. Klimat ormiańskiego wystroju. Trafiliamy na bardzo przyjemne miejsce, raptem kilka pokoi, schludnie, blisko centrum spacerem, smaczne śniadania. Polecam.


Kapadocja bardzo często nazywana jest największym skarbem Turcji, położona w środkowej części Anatolii, słynie z nieziemskich krajobrazów. Jeżeli miałam jakieś wyobrażenie o tym miejscu, to mogę śmiało powiedzieć, że jest to obraz z Baśni Tysiąca i Jednej Nocy. Obraz nie do opowiedzenia, bo żadna ilość słów nie odda tego widoku, klimatu, zapachu i rozmaitości w każdym odwiedzonym tu miejscu.

Myślałam, że Kapadocja będzie tak bardzo turystyczna, wszędzie tłumy, tłok i hałas. W sumie nie tylko ja miałam na swojej bascet liście lot balonem, ma tą atrakcję wpisaną do zrealizowania co drugi podróżnik. Ale muszę się sama przyznać, że sama zakochałam się w tym miejscu. I pomimo, że lot nie odbył się następnego dnia( ze wzgl. na silny wiatr) i my pojechaliśmy do Alanii autobusem, to ja wróciłam tu sama po 2 dniach, by spełnić swoje marzenie.

Każdy kto odwiedzi Kapadocję musi uważać na słowa. Krąży tu legenda, że w kapadockich dolinach mieszkają wróżki, które spełniają życzenia. Kiedy wypowiadasz słowa, niesione są one przez wiatr, sprytnie wyłapują je wróżki, które bardzo chcą spełniać usłyszane życzenia. Przyjechała tutaj dziewczyna, która marzyła o pięknym mężczyżnie na wyłączność. Jakie było jej zdziwienie gdy po przyjeżdzie otrzymała od koleżanki na urodziny koszulkę z wizerunkiem Bena Afflecka, tylko dla niej na wyłączność. Cóż widocznie nie sprecyzowała wyrażnie tego o czym marzy. 🙂 To tak ku przestrodze! Krąży tu wiele legend. Jedna z kolejnych brzmi tak. Dawno, bardzo dawno żyła tutaj wróżka, która miała około 500 lat. Nie wiedzieć czemu jej czarodziejska różdżka nie miała w sobie już mocy, tak jak u jej sióstr, w związku z tym bardzo ubolewała. Kiedy taka smutna leciała ponad kapadockimi skalnymi formami, w pewnym momencie zorientowała się, że coś znajduje się na jednej z nich. Podleciała bliżej, aby się lepiej przyjrzeć. Nagle coś dziwnego zaczęło się z nią dziać. Serce zaczęło jej mocniej bić, oddech stał się przyspieszony, a skrzydła mocniej trzepotać. Zaintrygowana podfrunęła bliżej by zobaczyć co jest na szczycie kamiennej skały. Jakież jej zdziwienie było, gdy ujrzała tam wróżbitę. ( nie, nie był to wróżbita Maciej- znany z mediów) Jej serduszko zaczęło jeszcze mocniej bić, a skrzydła mocniej trzepotać. Usłyszawszy ten szelest wróżbita odwrócił głowę, cóż on także nie był już pierwszej młodości, gdyż miał 600 lat. Spojrzeli na siebie i oboje zakochali się w sobie od pierwszego spojrzenia. Moc miłości obudziła do życia jej różdżkę. Wróżka oszalała z radości. Zapragnęła dzielić się swoim szczęściem, swoją mocą. Od tej pory w tym miejscu spełnia życzenia pełne miłości i radości. A dolina zyskała nazwę DOLINA MIŁOŚCI.- LOVE VALLEY

Matka natura pozostawiła w Dolinie Miłości gigantyczne pomniki, ogromne falliczne struktury wydają się być rodzajem hołdu męskiej płodności. Usytuowany w samym sercu współczesnej Turcji, ten cud natury położony na wysokości tysiąca metrów, jest jednym z najpopularniejszych obrazków przedstawianych na pocztówkach i innych pamiątkach z tego regionu.

Pigeon Valley, Gołębia dolina – zawsze znajdzie się tu jakieś stadko gołębi. Jest jedną z najdłuższych dolin z charakterystycznymi formacjami skalnymi, z wydrążonymi małymi otworami, gdzie mieszkają gołębie . Ptaki te są bardzo cenione w tym regionie, gdyż tufy skalne w połączeniu z ich odchodami dają bardzo dobry nawóz, dla licznych w okolicy winnic. Dolina położona jest pomiędzy Göreme a Uchisar. Możemy tutaj zobaczyć oprócz dużych stad gołębi drzewka szczęścia z ceramicznymi dzbanami, wstążkami oraz oczywiście z oczami proroka.

Warto kupić je na pamiątkę i nosić przy sobie aby zawsze przynosiły nam szczęście. Ze znajdującego się tu punktu widokowego możemy podziwiać cudowną panoramę na Uchisar. Jest to również idealne miejsce na spacery, wędrówki piesze, trekking.


Kapadocja stanowiła również miejsce spotkań wielu kultur, ponieważ przebiegało przez nią wiele ważnych szlaków. Mieszkali tu Hetyci oraz anachoreci, czyli chrześcijańscy pustelnicy żyjący w ascezie i oddający się modlitwie. Miejsce pełne kościółków wykutych w skałach stanowiło jedno z ich pierwszych ośrodków życia klasztornego. Drążono świątynie w skałach, po czym przepięknie malowano ich wnętrza. Malunki te nazywane są bizantyjskimi freskami. Największa liczba dawnych świątyń zlokalizowana jest dziś w Dolinie Göreme, która wpisana została na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Łącznie znajduje się tam 350 kapliczek i kościołów oraz mniejsze pomieszczenia gospodarcze wykute często przez duchownych.

Oprócz miejsc sakralnych w miękkich skałach drążono również miasta. Były to miasta podziemne. Taniej i łatwiej było wydrążyć dom w skale , niż go zbudować od podstaw. Atuty takiego rozwiązania to też to, że w lecie było w nich dużo chłodniej i nie trzeba było używać klimatyzacji. A po trzecie, w podziemnych domach połączonych labiryntem tuneli dużo łatwiej można się schować przed wrogiem.

Podziemne miasta były tak zaplanowane, że w razie ataku pozwalały na wielotygodniową obronę. Miały system otworów wentylacyjnych, podziemne zbiorniki na wodę pitną i ukryte magazyny jedzenia. Tunele bardzo często były połączone małymi otworami z tajnymi pomieszczeniami, dzięki czemu obrońcy mogli dźgać włóczniami nieproszonych gości, pozostając w ukryciu.

Głębokość podziemnego miasta to ok 60 metrów, można zwiedzać 7 najwyższych poziomów. Miasto mogło pomieścić 20000 ludzi. Pod ziemią były też stajnie, kościoły a nawet targowiska. Nie polecam zwiedzania osobom cierpiącym na klaustrofobię. W niektórych przejściach trzeba mocno się pochylić. Miasto jest oświetlone, co ułatwia dziś zwiedzanie.

Miękkość skały docenili miejscowi ludzie, którzy drążyli w nich domy, kaplice i całe miasta. Atuty takiego rozwiązania były trzy. Na pewno, taniej i łatwiej wydrążyć dom w skale, niż budować go od zera. Zapewne ogromnym atutem tego typu miejsc jest to, że w lecie jest w nich dużo chłodniej i nie trzeba używać klimatyzacji. W podziemnych domach połączonych labiryntem tuneli dużo łatwiej się schować, kiedy inni czyli wyznawcy innych religii chcieli mieszkańców pozbawić życia.

Tak jak pisałam wcześniej skały przez tysiące lat erodowały z pomocą wiatru i deszczu. Natura rzeźbiła te tereny, pozostawiając tylko wysokie nawet na kilkadziesiąt metrów ostańce skalne o fantazyjnych kształtach. Każdy może zobaczyć to co mu wyobrażnia podpowiada. Ja dostrzegłam tu wielbłąda, mędrca czy wieżę. Zabawa przy rozpoznawaniu kształtów jest przezabawna i wnosi tyle radości.

Z Kapadocji wyjeżdżam z żalem. Nie tylko z powodu tego, iż opuszczam to piękne miejsce, ale przede wszystkim dlatego, że nie odbył się mój lot balonem, który był największym moim marzeniem od kilku lat. Lot nie odbył się ze względu na zbyt silny wiatr. Niestety zdarza się to w tym miejscu.

Wyjeżdżamy tego samego dnia nocnym autobusem do Alany. Podróż trwa całą noc. Nie jest zbyt komfortowa ale tańsza niż lot samolotem. W Alany jesteśmy wcześnie rano. Nasz hotelik położony 500 m od morza jest bardzo przyjemny, chociaż nie rujnuję naszego budżetu. Pogoda piękna zachęca do skorzystania z kąpieli w morzu już od rana.

Alanya jest jednym z najpopularniejszych kurortów na riwierze Tureckiej. Tutaj można odpoczywać na plaży i zwiedzić najpopularniejsze zabytki, poznając historię tego kraju. To malowniczy półwysep. Można tutaj zobaczyć ciekawe miejsca oraz zobaczyć wspaniałe krajobrazy, które są na wyciągniecie ręki. 

  1. Wzgórze Kale.

Znajduje się na cyplu wysuniętym w morze, który jest otoczony z trzech stron wodą , co świadczyć może o tym ,że w przeszłości była to niedostępna forteca. Na tego szczycie na wysokości 250 metrów znajduje się zamek otoczony murami, które mają długość 6 kilometrów. Na samym szczycie wzgórza znajdują się ruiny kościoła bizantyjskiego, zabytkowy meczet. Z wzgórza rozciąga się niesamowity widok na obie strony Alany, na góry i morze.

Na wzgórzu znajdują się liczne kafejki gdzie można napić się tureckiej herbaty w kryształowych szklaneczkach oraz liczne stragany z lokalnym rękodziełem. Na zamek wjechać kolejką linową, z której rozciąga się malowniczy widok a sama jazda jest ogromną frajdą.

2. Port

Równolegle do głównej drogi, przy której znajdziemy sklepy, kramy, restauracje i punkty usługowo- handlowe znajduję się port dla statków wycieczkowych. Tu możemy wykupić rejs po zatoczkach, po jaskiniach, czy rejs do innych miejsc turystycznych jak Side czy Antalya. Późnym wieczorem okolice portu zmieniają się w centrum rozrywkowe – to tutaj mieszczą się najmodniejsze i najgłośniejsze kluby noce, bary i dyskoteki w Alanyi. Będąc w porcie warto przespacerować się sztucznym półwyspem (pirsem), wysuniętym głęboko w morze. Na jego krańcu stoi latarnia morska, a dodatkowo to z tego miejsca można zrobić najładniejsze zdjęcia portu i wybrzeża w Alanyi.

3. Bazary

Turcja jest jednym z wielu krajów, w których handel na bazarach ma bardzo długą i bogatą historię. W wielu miastach, również tych turystycznych, w ciągu jednej nocy ulice zamieniają się w tętniące życiem targowiska, na których można znaleźć owoce i warzywa, ale również niezliczone ilości „tureckich oryginalnych podróbek”.

Całe centrum Alanyi jest praktycznie wielkim centrum handlowym, przy głównych ulicach działają zarówno sklepy należące do znanych tureckich sieci odzieżowych, jak i mnóstwo stoisk z ubraniami, torbami i pamiątkami. Jednakże żeby nieco lepiej zrozumieć turecki styl życia, warto jest wybrać się na prawdziwy bazar. W każdym tureckim mieście i miasteczku taki bazar się odbywa, najczęściej w trybie tygodniowym. Zjeżdżają się wówczas w dane miejsce lokalni producenci żywności, rolnicy i hodowcy oraz sprzedawcy rozmaitych towarów, od ubrań, przez naczynia po kosmetyki. Wizytę na bazarze należy traktować z przymrużeniem oka – pooglądać, zrobić zdjęcia, przeprowadzić degustację świeżych owoców oraz lokalnych specjałów, ale niekoniecznie wpadać w szał zakupów.

Ja osobiście uwielbiam się na nich pojawiać. I nie chodzi tu o tanie zakupy, a o możliwość bezpośredniego obcowania z tutejszą kulturą. W tym chaosie, chórze krzyków i naciągactwie, jest jednak pewien urok. Nawet targowanie się, żartowanie i sprytne wymykanie się kolejnym kupcom, jest ciekawym doświadczeniem. A zapach przypraw, owoców, czy kosmetyków długo czuję na swojej skórze. Dla mnie jest w tym swoista kultura, energia dzielących się swoimi wyrobami sprzedawców, restauratorów czy rzemieślników.

Alanya pomimo pięknej przestrzeni na odpoczynek nie pozwoliła mi się cieszyć w pełni. Cały czas pozostał niedosyt i żal, z powodu wyjazdu z Kapadocji nie spełniwszy mojego największego marzenia. Lot balonem nad Kapadocją…

Po dwóch dniach pobytu postanowiłam wrócić tam sama, wykupując wycieczkę z polskim biurem na dwa dni. Oczywiście główną atrakcją tej wycieczki dla mnie była możliwość lotem balonem. Musiałam jednak liczyć się z tym, że i tym razem pogoda może nie sprzyjać i lot się nie odbędzie. Mimo to podjęłam to ryzyko. Rano o 04:30 siedziałam z grupą nieznanych mi ludzi i jechałam do Kapadocji.

Marzenie moje spełniłam następnego dnia. O 04:00 wstałam, by nie zaspać. Jestem zbyt blisko tego, by to zrobić, nie mogę zaspać- myślałam wstając o świcie. Byłam bardzo podekscytowana, ale i z pewnym strachem zerkałam za okna hotelu. Czy niebo jest zachmurzone, czy wieję zbyt mocno? Niepewność narastała u mnie z minuty na minutę. Podjechał samochód terenowy i zabrał grupę na określone miejsce. Wcześniej kierowca zbierał po drodze zapisane osoby i krążąc po miasteczku wciąż odbierał telefon, rozmawiał w swoim ojczystym języku wzbudzając we mnie poczucie strachu, przed informacją z bazy, że warunki atmosferyczne nie sprzyjają lotowi balonem( tak jak to miało miejsce kilka dni temu, gdy tu byłam) W końcu docieramy na miejsce. Nasz balon, jak i setki innych leżą na ziemi a operatorzy podgrzewając powietrze, którym wypełniają te ogromne balony, przygotowują je do lotu.

Póżniej tylko wskakuję do koszyka balonu z innymi chętnymi i za chwilę unosimy się do góry.

Bardzo trudno jest mi opisać wrażenia z samego lotu, bo byłam tak podekscytowana, że niewiele do mnie docierało, ale postaram się przybliżyć Wam nieco bardziej techniczną stronę tego przedsięwzięcia, abyście wiedzieli, na co się szykować.

Loty odbywają się zarówno w porze letniej i zimowej, więc niezależnie od tego, kiedy wybieracie się do Turcji, będziecie mogli uczestniczyć w tej przygodzie. Ograniczeniem jest tylko pogoda, zbyt silny wiatr, tak jak miało to miejsce w moim przypadku, gdy byłam tam pierwszy raz. Balony zobaczyć można oczywiście o wschodzie słońca, wtedy najlepiej jest podziwiać, jak ta bajkowa kraina budzi się do życia. Wynika to również ze względów praktycznych – o tej porze atmosfera jest najbardziej stabilna, nie ma dynamicznych podmuchów wiatru, które mogłyby utrudnić lot, a chłodne powietrze poranka sprzyja szybszemu napełnianiu balonu ciepłym powietrzem.

Nasz balon unosił się stopniowo coraz wyżej i wyżej…..stopniowo, pomalutku tak powoli jak dojrzewała u mnie sytuacja w której brałam teraz udział. Z niesamowitą troską nasz pilot podgrzewał powietrze balonu tak by nasze marzenie nie traciło nic na żadnym pułapie wysokości. Kolorowe kule, różnobarwnych balonów zaczęło rozświetlać tę księżycową dolinę.

Przez pierwsze kilka minut szybowaliśmy między skałami i jaskiniami wydrążonymi w skałach. A niebo było różnobarwne, tak jakby dobra wróżka wypuściła bańki mydlane w bajkową przestrzeń kapadockich skał.


Czułam się tak, jakbym płynęła w powietrzu – lekkość, łagodność i spokój.

Żadnego poczucia niebezpieczeństwa, żadnego strachu, obawy czy niepewności. Moje szczęście dawało mi spokój, tak to był błogi spokój wynikający z pewności, że jestem tu po to by czuć szczęście. Teraz już wiedziałam co to znaczy być szczęśliwym. I te przepiękne widoki!
Słychać tylko ciszę i spokój okolicy. Łagodny podmuch wiatru otulał, a ciepłe promienie budzącego się dnia ogrzewały rozpalone z emocji twarze. To była magia.
Starałam się chłonąć to wszystko. Tak to niesamowicie magiczne uczucie. Pełne uniesienia i dające poczucie, że teraz mogę wszystko.


Balon podróżuje w strumieniach powietrza, więc nie czuć ruchu, czasami dzieje się tak, że zapominasz, że twoje nogi są wysoko nad ziemią. Tak było ze mną.
Ten moment jest naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Balon leci w powietrzu na różnych wysokościach, ale najwyżej może unieść się na wysokość 1000m.

Po godzinie, gdy słońce było już wysoko w górze rozpoczęło się lądowanie…

Na dole czekał na nas szampan i certyfikat lotu balonem.

„Sam fakt, że masz jakieś marzenia lub pragnienia oznacza, że masz też odpowiednie zdolności do ich zrealizowania” Robin Sharma

Tego samego dnia wybrałam się jeszcze na wycieczkę z przewodnikiem tzw. szlakiem czerwonym. Trasa obejmuję: Dolinę Bajecznych Kominów, olbrzymi skalny zamek Uschasir. Trudno jest wyjechać z tego pięknego miejsca nie zobaczywszy rozległych krajobrazów z niezliczoną ilością wytworzonych przez naturę skalnych, posągowych wytworów. Kapadocja to prawdziwy raj dla miłośników natury.

 

Wracam uśmiechnięta i szczęśliwa. Co mi to wniosło , co mi to dało? Jestem bardzo zadowolona przede wszystkim z siebie. Wiem, że spełnianie marzeń to nie fajerwerki, a małe kroczki prowadzące do lepszego zrozumienia siebie, swoich potrzeb i oczekiwań. To moc wiary, że mam w sobie siłę. To niesamowicie interesujący proces, który uczy mnie najbardziej nieoczekiwanych rzeczy. Mam zamiar dopisywać do swojej listy marzeń nawet te najmniejsze rzeczy, które chcę zrealizować, a później obserwować, co się zmienia. Myślę, że to jedna z tych list, która metodą małych kroków może nauczyć mnie najwięcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *