Rower, dętki do roweru, namiot, śpiwór, karimata, latarka, kuchenka gazowa, duży zapas jedzenia…. wyliczałam pakując się na wyjazd rowerem do Szwecji. Nie licząc ubrań, kosmetyków, butów i ładowarki do telefonu sporo się tego uzbierało. Szwecja jest droga! Gdzie Ty tam jedziesz? Tam jest zimno! Ciemno….. ble ble no tak i do domu daleko. Ale pomimo tych wszystkich ostrzeżeń postanawiam się tam wybrać w towarzystwie dwóch koleżanek. Pociągiem do Gdyni jedziemy całą noc by rano wsiąść na prom , który ma nas dowieżć do Karlskrony. Za 3 osoby plus 3 rowery płacimy 730 zł- mamy do dyspozycji kajutę sypialnianą z prywatną łazienką.

W naszej wyprawie skupiłyśmy się na przemierzeniu południowej części wybrzeża Szwecji na rowerach. Wiem, że w Szwecji bardzo dobrze rozwinięte są trasy rowerowe. Jako osoba, która już ma za sobą kilka małych wypraw rowerowych, chciałam podzielić się swoimi przemyśleniami odnośnie zalet takiego sposobu spędzania wolnego czasu, pokazać kilka dni z podróży na rowerze. Kto wie, może tym wpisem przekonam kogoś niezdecydowanego, aby wyruszył w swoją pierwszą podróż rowerową. Oczywiście najpierw był plan. Kolejno dzień po dniu, kilometr po kilometrze zaplanowany. Z pomysłem na odpoczynek i na nocleg. Z uwzględnieniem atrakcji, które chciałyśmy zobaczyć. Po dopłynięciu do Karlskrona wsiadamy na rowery, na google maps wyznaczamy trasę i jedziemy w stronę Krakvagen. Po drodze po sugestii miejscowego Szweda wjeżdżamy na rynek w Karlskronie . Miasto w 1680 r założył król szwedzki Karol XI, który dumnie spogląda na swoje miasto z pomnika na Głównym Rynku. Nad rynkiem dominują dwie wieże kościoła Fryderyka zbudowanego pod koniec XVII w. Jesteśmy trochę zmęczone po całym dniu w podróży więc nie zatrzymujemy się zbyt długo na rynku.

Jedziemy dalej rozglądając się za miejscem, gdzie możemy rozłożyć namioty. Dojeżdżamy do Nattraby małej mieściny w Szwecji. Mimo, że jest godz 22:00 jest jasno. Mamy przed sobą zjawisko białych nocy. Na jednym z boisk przy osiedlu domków jednorodzinnych rozbijamy swoje namioty. Jest tak jak lubię cicho i dookoła zielono. Mimo, że jesteśmy daleko od domu słychać znajomy odgłos, to świerszcz cyka na łące pomiędzy trawami przypominając nam wakacje na biwaku nad jeziorem w Polsce.

Wstaję bardzo podekscytowana. Lubię taką formę wypoczynku. Namiot, natura, pyszna owsianka z suszonymi owocami gotowana na palniku z kuchenki gazowej i aromatyczna kawa, która nie smakuje nigdzie tak jak w takich okolicznościach. Zbieramy się nieśpiesznie. Nie mamy jasno sprecyzowanego celu. Jedziemy tak długo jak wystarczy nam siły i czasu. Jazda na rowerze pozwala nam na obcowanie z naturą. Wiatr we włosach, lekka bryza na twarzy czy promienie słoneczne nie zatrzymane przez szybę auta czy pociągu pozwalają poczuć wolność i radość. Jadąc autem nie możemy usłyszeć odgłosów przyrody ponieważ warkot silnika zagłusza te naturalne dżwięki. Jadąc autem nie poczujemy zapachu sosnowego lasu czy poziomek rosnących na skraju zagajnika. Nie dostrzeżemy uśmiechu przechodnia, który czasem pomacha do nas ręką i nie zobaczymy co rośnie na polu mijając kolejna wioskę. Podczas podróży rowerowej śniadanie możemy zjeść na plaży, obiad przygotować na punkcie widokowym z ładną panoramą, a kolację skonsumować nad jeziorem przy zachodzie słońca. Tak, natura nieustannie nas otacza i staje się towarzyszem naszej podróży. 

Jadąc na rowerze wieziemy ze sobą cały ekwipunek. Zatrzymujemy się w bardziej lub mniej atrakcyjnych miejscach lub wtedy jak czujemy zmęczenie. Po drodze mijamy miasteczko Karlshamn. Jest to miasteczko portowe z pięknymi wybrukowanymi uliczkami. Z przyjemnymi witrynami sklepowymi do których chętnie zaglądamy. Charakterystyczne budynki wzdłuż uliczek przykuwają naszą uwagę i zachęcają nas do odpoczynku na ławeczkach.

Nie spiesznie, powoli ruszamy dalej. Wolne tempo nikogo nie przeraża ale jak trzeba szybciej, mocniej naciskamy na pedały. Jazda po Szwecji− to czysta przyjemność. Sieć dróg jest odpowiednio gęsta, a ich jakość bardziej niż zadowalająca. Ruch jest raczej mały. Miejscowi kierowcy jeżdżą przewidywalnie i zgodnie z przepisami. Pilnuje tego m.in. spora liczba fotoradarów. Ponieważ jest tutaj sporo wzniesień, pobocza i trasy rowerowe są odpowiednio przygotowane. Mijając kolejne kilometry nie trudno było natknąć się na ładne widoki. Wytyczony szlak prowadził nas przez rozlegle, żółto- zielone pola, równo przystrzyżone łąki i szumiące lasy bukowe. Dodatkowego klimatu całej scenerii nadał piękny dzień rozświetlony południowym słońcem, które rozgrzewało nas na trasie. Czasami miałam wrażenie, że miejsca które mijam, oderwane są od pędzącego świata, że czas tu się zatrzymał rozgaszczając ufnie na łąkach. Mijamy białe kościółki, które z dala manifestują swoja obecność strzelistymi wieżyczkami. Na czas drogi stały się one naszą oazą, z której czerpiemy wodę.

Po kilku kilometrach wjeżdżamy na najdłuższy liczący 760 metrów most w Solvesborg. Most jest najdłuższą w Europie kładką zbudowaną dla pieszych i rowerzystów. Pierwszy odcinek tworzą 3 betonowe łuki, kolejny opiera się na zatopionych w wodzie dżwigarach . Przejście pozwala dotrzeć z jednej strony do miasteczka a z drugiej strony na niewielką wcześniej niedostępną wysepkę Kaninholmen z okazami starych drzew.

Mijamy miasteczko i jedziemy dalej. Zbliża się wieczór więc czas pomyśleć o odpoczynku na trasie. Rowerowe wyjazdy  to bardzo intensywna forma turystyki, podczas której praktycznie cały czas jesteśmy w trasie lub na szlaku. Codziennie śpimy w innym miejscu. Każdy nocleg jest pewną formą zaskoczenia, niewiadomej. Nie rezerwujemy miejsca noclegowego wcześniej, bo nie wiemy dokąd dojedziemy, gdzie nas poprowadzi droga, czy nie napotkamy trudności i przeszkody, które nas zatrzymają lub każą nawet zawrócić. Każdego dnia zwiedzamy nowe miejsca i poznajemy nowych ludzi. Doświadczamy wielu rzeczy, a to sprawia, że w naszej pamięci pozostaje sporo wspomnień. Każdy dzień jest inny i wyjątkowy.

Ahus to miasteczko jest popularnym kurortem w południowej Szwecji, położone przy ujściu rzeki Helgae a zatoki Hanobukten. W lecie większość miejscowych plaż zapełniona jest przez spragnionych odpoczynku turystów. Na przełomie sierpnia i września organizowany jest tutaj festiwal węgorza. Tradycja połowów węgorza sięga tu kilku stuleci wstecz, a o technikach ich połowu można dowiedzieć się odwiedzając miejscowe muzeum. Miasto jest gospodarzem jednego z największych w Europie turnieju piłki plażowej. Zatrzymujemy się na tutejszym kempingu na noc.

Rano gdy świt oznajmia nowy dzień budzę się, przeciągam i ruszam na brzeg morza. Wczesny poranek jest zawsze cichy. Zanurzam się w zimnej wodzie Bałtyku. Z dumą przypisuję swój wigor i pogodę ducha tym zdrowym nawykom. Każdy dzień różni się od drugiego, każdy świt niesie ze sobą swój szczególny cud, swój magiczny moment. Każdego ranka wschodzące słońce jest nowym słońcem. Chcę żyć dobrze, aby nie zmarnować swojego cennego czasu. Po śniadaniu, kawie zerkamy w mapy, robimy plan, ustalamy trasę. Chcemy dzisiaj pokonać około 76 km. Nasz cel to Ystad. Ruszamy w pełnym słońcu. Nie jest łatwo pokonywać trasę w upale. Pogoda w Szwecji nas zaskoczyła. W południe temperatura osiąga 28 stopni. Jedziemy w różnym tempie. Czasem blisko siebie, czasem tracimy siebie z oczu. Jadąc samotnie mamy czas by być samemu z własnymi myślami, by się wyciszyć, coś przemyśleć. Takie przebywanie sam na sam ze samym sobą pozwala mi oczyścić swój umysł, pomedytować. Zanurzyć się w swoich myślach, przywołać wspomnienia i pomarzyć. Uwielbiam ten czas spędzony sam na sam ze sobą. Kiedyś jak wybierałam się w góry i moja przyjaciółka skręciła nogę i nie mogła mi towarzyszyć wpadłam w panikę, nawet łzy mi poleciały jak jechałam zatankować paliwo do auta przed wyprawą. I wtedy dotarło do mnie. O co Ci chodzi? Co jest nie tak? dlaczego nie cieszysz się? Jeżeli nie chcesz spędzić czasu z najbliższą ci osobą, czyli ze sobą to co jest z Tobą nie tak? Dotarło….Zrozumiałam….. I to był cudowny wyjazd samej ze sobą spędzony w górach Stołowych. Droga dzisiaj dłuży się wyjątkowo. Jest długa i monotonna. Jedziemy przez zielone łany zbóż przetkane kobiercami czerwonych maków. Mijamy mniejsze i większe wzniesienia. W oddali wiatraki elektrowni nadają rytm naszej podróży.

Architektoniczny porządek Szwecji to coś pięknego i niesamowitego. Uwielbiam takie miejsca. Tu niemal wszędzie króluje na budynkach czerwień i biel, które cudownie kontrastują z wszechobecną zielenią. Skąd wziął się zwyczaj stawiania drewnianych czerwonych domków? Odpowiedzią może być fakt, że lasy pokrywają ponad połowę powierzchni kraju. Ale skąd bierze się ten kolor?
Sam odcień tej tak typowej szwedzkiej czerwieni to tak zwana czerwień faluńska i swoją nazwę zawdzięcza kopalni miedzi w Falun, która jest źródłem czerwonego pigmentu. Szwedzi, jako naród zaskakująco praktycznie myślący o życiu, wykorzystuje po prostu na masową skalę odpady z kopalni miedzi. Czerwień faluńska na ścianach, pochodzi z farb, które w składzie mają odpady generowane przez fabryki przetwarzające wydobywaną na terenie Szwecji miedź. Czerwony pigment to niejako skutek uboczny wydobycia miedzi.
Szwedzi zdają się darzyć czerwony kolor i białe dodatki ogromnym sentymentem.

Ystad – To niepozorne miasto skrywa w sobie wiele piękna i świetnie sprawdziło się jako przystań na odpoczynek po rowerowych całodniowych wojażach. Największym dziedzictwem miasta i tego, co zostało po dawnych osadnikach, są średniowieczne domy. Ich stan z czasów średniowiecznych zachowany jest dzięki temu, że miasteczko to przez wiele tysiącleci nie dotknęła żadna wojna, żaden potop, czy najazd wroga. Dostęp bezpośredni do morza umożliwił prężny rozkwit i rozwój. Z Ystad płynie prom do Świnoujścia więc łatwo tam się dostać i można dosyć często usłyszeć ojczysty język.

Pewną ciekawostką jest fakt, że hejnał z wieży Kościoła Mariackiego nie tylko grany jest w Krakowie ale również w Ystad. Już w XVIII w strażnik stojąc na wieży w Ystad wypatrywał niebezpieczeństw w postaci np. pożaru czy napadu potencjalnego wroga i grał na rogu hejnał, by w ten sposób uspokoić mieszkańców, że nie śpi i czuwa i są bezpieczni. Hejnał jest grany codziennie między 21:15 a 01:00 godz. z wieży Kościoła Mariackiego co kwadrans na cztery strony świata.

Nocleg na skwerku w okolicach miasta- spokojnie i cicho. A rano świeże pachnące pieczywo i aromat czarnej kawy.

Kolejny dzień przed nami. Przy porannej kawie ustalamy wstępny zarys naszej drogi. Zawsze można go zweryfikować, ale jestem zwolenniczką wyznaczenia sobie określonego planu i mniej lub bardziej trzymać się go. Nasz cel na dzisiaj to dotrzeć do Malmo. To około 60 km. Słoneczko mocno przygrzewa od rana. Pogoda w Szwecji też mnie zaskoczyła myślałam, że jest tutaj chłodniej, zwłaszcza, że jedziemy wzdłuż wybrzeża. Ta trasa wzdłuż wybrzeża ma też wpisany plan na dzisiaj. Chcemy skorzystać z tego, że świeci słońce i jest ciepło i wykąpać się w morzu. Zobaczymy co przyniesie nam droga. Już po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów trafiamy na cudowne miejsce gdzie możemy zjeść świeże i wędzone ryby .

Ryby prosto z morza….ale rarytas

Zaraz za miejscem, gdzie jadłyśmy ryby postanawiamy się wykąpać. Ależ to miejsce nas rozpieściło.

Orzeżwione zimną bryzą z pełnymi brzuchami ruszamy dalej. Droga cały czas prowadzi nas wzdłuż wybrzeża. Jak już pisałam Szwecja ma bardzo dobrze rozwiniętą infrastrukturę rowerową, ścieżki prowadzą przez najciekawsze rejony kraju. W większości są oświetlone i oddalone od tras samochodowych. Jeśli jednak drogi samochodowe i rowerowe łączą się, rowerzysta na drodze ma szczególne przywileje – pierwszeństwo przed innymi pojazdami, a wymijający rowerzystę kierowca zachowuję bezpieczną odległość. Dużą popularnością wśród rowerzystów cieszy się region Szwecji południowej ze względu na łagodną rzeźbę terenu. Ścieżki poprowadzone przez te tereny nie powinny sprawić trudności nawet tym, którzy swoją przygodę z dwoma kółkami dopiero rozpoczynają. Odległości pomiędzy miejscowościami są niewielkie, dlatego to doskonałe miejsce na wycieczki rodzinne. Do tego warto zatrzymać się w miastach i miasteczkach by je zwiedzić albo po prostu czerpać z ich klimatycznej aury.

Trochę zmęczone dojeżdżamy do Trelleborgu. Po drodze zastał nas deszcz i zwolnił naszą podróż. W Trelleborgu wsiadamy z rowerami w podmiejski pociąg i dojeżdżamy za 26 zł/ osobę do Malmo.

Do Malmo docieramy póżnym wieczorem. Padający deszcz i zmrok ogranicza nam poszukiwanie miejsc kempingowych. Wiadomo takie miejsca są położone z dala od centrum. Korzystając z googla maps udaje nam się znależć kemping. Docieramy tam jak już jest ciemno. Nie zważając na cenę z latarkami w rękach rozbijamy namiot. Śpimy w trójkę w jednym namiocie ponieważ na polu kempingowym płacimy od namiotu, a koszt to 120 zł za namiot. W nocy pada deszcz. Krople deszczu miarowo uderzają o tropik i rozpryskują się na boki tuląc mnie do snu jak najstarsza kołysanka świata. Ranek nadal wita nas deszczem. Mimo to po śniadaniu jedziemy rowerami na dworzec by dotrzeć do Kopenhagi. Aby tam dostać się musimy przejechać pociągiem. Pociąg jedzie podwieszanym mostem który ma długość 7845m j łączy dwa państwa, a zarazem, dwie spore metropolie. Malmo i Kopenhagę. Most Øresundsbron został oficjalnie otwarty w lipcu 2000 roku. Stanowi on tylko część przeprawy między państwami, oprócz mostu drogowo-kolejowego należy przejechać przez sztuczną wyspę Peberholm i niemal 4 km tunelem podziemnym.

Kopenhaga …….. Z czym Wam się kojarzy Dania? Dzieciom i młodzieży pewnie z klockami LEGO i baśniami Andersena, tym starszym być może z Hamletem i piwem Carlsberg. Do tego kultowe kryminały, restauracje wyróżnione gwiazdkami Michelin i królujący w mediach społecznościowych hashtag ludzi szczęśliwych, czyli #hygge. Przyjrzyjmy się tej różnorodności, zwiedzając Kopenhagę.

Kopenhaga to zdecydowanie miasto dla aktywnych. Sporo tutaj ludzi przemieszczających się na rowerze oraz biegających. Jest tu dużo fajnych i modnych miejsc, w których zdecydowanie „się dzieje”. Symbolem Kopenhagi jest mała syrenka. Pomnik Małej Syrenki przedstawia tytułową bohaterkę powieści Hansa Christiana Andersena Mała Syrenka. Ta pół-kobieta, pół-ryba, stojąca dumnie w kopenhaskim porcie waży aż 175 kg i mierzy 1,25 m.

Drugą ważną wizytówką Kopenhagi jest port z XVII wieku Nyhavn. Kolorowy port w Kopenhadze tworzy niesamowity klimat. Brak mi słów by określić to niezwykle fotogeniczne miejsce z barwnymi kamieniczkami ustawionymi nad wąskim kanałem i lasem masztów drewnianych żaglówek zacumowanych do nabrzeża. Nie mogę się napatrzeć i przestać pstrykać kolejne zdjęcia. Miejsce jest po prostu zjawiskowe!

Historia portu sięga XVII wieku, a jego początki niestety nie są zbyt wesołe. Kanał wykopali bowiem szwedzcy jeńcy, którzy znaleźli się w duńskiej niewoli podczas wojny w latach 1658-1660. Najstarszy dom, oznaczony numerem 9, został wybudowany w 1661 roku. Ciekawostką jest to, że w trzech kamienicach (pod numerem 20, 67 i 18) w różnych latach swojego życia mieszkał Hans Christian Andersen.

Spacerując wzdłuż Nyhavn idziemy najpierw po jednej, a potem po drugiej stronie kanału. Oba nabrzeża łączy mostek, po którym można przejść na drugą stronę. Spotkać tu można dużo ludzi, nie tylko turystów, chcących zobaczyć to symboliczne dla Kopenhagi miejsce, ale też miejscowych, którzy przyszli tu po prostu odpocząć, napić się czegoś czy spotkać się ze znajomymi.

Będąc w tak uroczym miejscu można posiedzieć na nabrzeżu, jak robi to w wolnym czasie wielu mieszkańców Kopenhagi i rzesze turystów, i pozachwycać się barwnymi kamieniczkami, delikatnym powiewem morskiej bryzy, przyjrzeć się z bliska mieszkańcom i wchłaniać atmosferę tego miejsca.

Ulice w centrum Kopenhagi są przepiękne. Kolorowe domy z drewnianymi ramami przeplatają się z poważnymi pałacami i kościołami, a między tym kanały… Pięknie tam jest.


Plac Ratuszowy to miejsce, którego podczas wycieczki po Kopenhadze nie można pominąć. Potężny ratusz z przełomu XIX i XX wieku to najważniejsza atrakcja, tym bardziej, że jego wieża służy turystom jako punkt widokowy. Na tym placu znajduje się również pomnik Andersena – najsłynniejszego bajkopisarza na świecie.

Wielbicielom typowych turystycznych ulic z cudownymi architektonicznymi perełkami trudno przejść obojętnie obok Placu Ratuszowego czy Parku Tivoli

Nazwa Tivoli czytana od tyłu, oznacza I lov’ it, czyli „lubię to” lub „kocham to”. Mieszkańcy Kopenhagi już od 173 lat uwielbiają ten park rozrywki i zabawę, jaką oferuje. Zgodę na wybudowanie ogrodów Tivoli, otwartych 15.08. 1843 roku, wydał król Chrystian VIII. Przekonało go stwierdzenie: „Kiedy lud się bawi, to nie politykuje”. Na zwiedzanie terenów Tivoli najlepiej zarezerwować sobie kilka godzin. Jak w każdym wesołym miasteczku jest tu mnóstwo atrakcji (takich jak karuzele, huśtawki, kolejki górskie i strzelnice) wymagających naprawdę silnych nerwów nie tylko od uczestników zabawy, ale także od widzów. Zabawy te to tylko niewielka część atrakcji parku. Każdy znajdzie tu coś dla siebie: dziesiątki restauracji i kafejek zaprasza pod dach i do ogródków (wieczorem wszędzie palą się nastrojowe świece i pochodnie).

Majestatyczny Zamek Rosenborg, który wraz z posągiem Małej Syrenki stał się jednym z symboli Kopenhagi, został wzniesiony w epoce Chrystiana IV, króla, który najdłużej zasiadał na tronie Danii. Ta wspaniała renesansowa budowla, przyozdobiona wysokimi basztami, niedługo cieszyła się statusem rezydencji królewskiej, ustępując tegoż zaszczytnego tytułu bardziej nowoczesnym barokowym pałacom. Jednakże los nie skazał na samotność twierdzy, która jeszcze w połowie 19 wieku została udostępniona dla publiki. Sam zaś zamek znajduje się w objęciach Ogrodu Królewskiego, który rocznie odwiedza ponad dwa miliony zwiedzających.

Nasz pobyt w tym urokliwym aczkolwiek drogim mieście szybko się kończy. Wracamy do Malmo na pole namiotowe, gdzie zostawiłyśmy namiot i cały ekwipunek.

Rano jedziemy zwiedzić Malmo. Malmö to trzecie największe miasto w Szwecji. Daleko mu jednak do zatłoczonej metropolii. Przejeżdżamy bocznymi uliczkami omijając zatłoczone ulice, Podziwiamy strzeliste budynki, wielkie oszklone, które z wdziękiem wtapiają się w urokliwe kamienice i wiekowe budowle, są symbolem tego miasta.

Opuszczając miasto przejeżdżamy obok małych jednopiętrowych zadbanych domków. Szwedzi bardzo dbają o swoje miejsce wokół domów. Zadbane, przystrzyżone trawy są pięknym tłem dla rozmaitych kwiatów i roślin a starannie dobrane detale uzupełniają całość.

Kierujemy się w stronę Helsingborga. Jedziemy bardzo urokliwymi trasami rowerowymi.

Nucąc sobie piosenkę, uśmiecham się do siebie i tak bardzo mi dobrze przemierzając na moim rowerze. I pewnie zabrzmi to jak banał ale kocham taką formę wypoczynku. Wiem nie jestem orginalna, bo każdy rowerzysta powie to samo ale mega jest ten czas gdy jadąc czuję się wolna i szczęśliwa. Mój turkusowy rower z wypełnionymi sakwami po brzegi to sól mojego życia, bez tego nic nie byłoby takie same i nie dawało tyle frajdy jak daje. Pasja rowerowa otacza mnie jak powietrze, jest moim wentylem bezpieczeństwa, który likwiduje stres i strach przed nieznanym. Jeżdżąc na rowerze podziwiam piękno przyrody, na rowerze przekraczam granice własnych słabości, na rowerze poznaję nowych, ciekawych ludzi, na rowerze się uśmiecham. Na rowerze po prostu kocham życie. Od tego nie da się uciec.

Docieramy do pięknego miejsca jakim jest miasteczko Helsinborg. Jest to małe miasteczko portowe.

Tuż za miasteczkiem znajdujemy piękne miejsce na nocleg. Rozbijamy namioty i delektujemy się otoczeniem. Niepisane “prawo wszystkich ludzi”, które respektowane jest w Szwecji głosi, że każdy człowiek ma prawo do kontaktu z naturą, ponieważ jest on integralną częścią przyrody. Jego praktyczną stroną jest to, że nikt nie może zawłaszczać sobie przyrody. Każdy ma równie prawo do tego, by jeść owoce lasu, czy łowić ryby. Każdy ma prawo – gdzie chce i kiedy chce – pływać w jeziorach, rzekach, rozbijać namiot. Turysta może go rozbić na jedną noc nawet na prywatnym terenie, o ile jego obecność nie będzie naruszać prywatności właścicieli. Tak nazywa się prawo, które nosi nazwę Allemansratten, więc korzystamy z niego.

Rano budzi mnie szum fal. Morze zachęca do kąpieli. Wskakujemy do chłodnej wody, zamiast prysznica. Czas na śniadanie. Po śniadaniu wsiadamy na rowery i jedziemy dalej. Malowniczy krajobraz Szwecji towarzyszy nam niemalże na każdym kilometrze. Jego różnorodność nie daje monotonnego odczucia pokonywanej trasy. Jadąc takimi trasami wprost nie można się powstrzymać od „ochów i achów” wypowiadanych na widok pięknych krajobrazów południowej Szwecji. Wszystko tu jest takie dopracowane. Można odnieść wrażenie, jakby cała architektura była tu od zawsze. Całe wioski, jak i pojedyncze domy, są pięknie wkomponowane w otoczenie, tworząc z nim nierozerwalną całość. Cały czas krajobraz tego państwa zaciekawia, każe się zatrzymać, spojrzeć w bok czy wjechać na malowniczą plażę.

Nadmorska trasa Kattegattellen liczy około 400 km i została oddana do użytku w 2014 r. Biegnie brzegiem cieśniny Kattegat, łącząc miasta Helsingborg i Göteborg. W 2018 roku zdobyła tytuł najlepszej ścieżki rowerowej w Europie! Jest podzielona na 8 odcinków, które odpowiadają średnim, dziennym dystansom.

Na rowerzystę czeka tu wiele atrakcji zarówno przyrodniczych, jak i historycznych. Szlak ciągnie się wzdłuż przepięknych plaż, lasów i interesujących miejscowości.

Mijamy długo wypatrywany przez nas wiatrak.

Jako że kocham miejsca, które na zdjęciach wyglądają jak stop klatki z filmów zachwyciły mnie nadmorskie krajobrazy. Takim miejscem jest nasz kolejny postój. Zatrzymujemy się w Strannabacksvagen, zaledwie kilka km od Nyttorp. Miejsce to skrywa wiele perełek. Przepiękna, surowa natura, cisza, spokój, na każdym kroku niezwykle fotogeniczne, zacumowane, dryfujące na morzu małe łódki zostawione przez miejscowych rybaków. Najpiękniejsze miejsce jakie do tej pory widziałam w Szwecji. Monumentalny klif, bezkresne morze z możliwością zejścia do wody po metalowych drabinkach lub bezpośrednio z plaży. Region jest naprawdę fajną propozycją na odpoczynek.

Postanowione tu rozbijamy namioty. Jeżeli chodzi o spanie pod namiotem to muszę przyznać, że JA TO UWIELBIAM!!! Spanie pod namiotem oznacza bardzo bliski kontakt z przyrodą. Oczywiście dla niektórych obecność mrówek, biedronek i robaków może być przeszkodą. Nie będę was okłamywać, sama nie lubię odkrywać mrówek w worku z jedzeniem, ani szczypawic w śpiworze. Jednak te niedogodności rekompensuje śpiew ptaków, nietoperze wieczorową porą i obserwacja letniego, nieba. Jeżeli do tego dorzucić szum morza, kąpiel przy blasku księżyca…. W namiocie nie można sobie długo pospać rano. Za bardzo się nagrzewa, no chyba, że rozbijemy się w cieniu. Dla mnie paradoksalnie jest to zaleta, bo wolę aktywnie spędzić dzień niż wylegiwać się w łóżku. Rano czeka mnie niespodzianka. Okazuje się, że w miejscu gdzie rozbiłyśmy swoje namioty spotykają się Szwedki by praktykować jogę. Przyłączyłam się do tej grupy i z energią rozpoczynam dzień.

Ruszamy dalej wzdłuż wybrzeża. Przed nami kolejne mijane okolice niesamowitej niczym nie zmąconej przyrody. Drogi wijące się przez gęsty las. Spektakularne, skaliste i nieco surowe wybrzeże. Jeziora obrośnięte złotą trawą, oplecione długimi ścieżkami do spacerowania. Ciągnące się po horyzont łąki, na których gdzieniegdzie wyrastają ciemnoczerwone, szwedzkie domki.

Szwedzi są bardzo życzliwie nastawieni  do rowerzystów – spokojni i powściągliwi kierowcy to rzeczywistość, a nie sfera marzeń. Do tego komfortowe warunki do jazdy – dobrze oznakowane ścieżki i jeszcze lepsza nawierzchnia. Pomimo dobrych warunków na drogach kilka razy „złapałyśmy gumę”, jechałyśmy z złamanymi szprychami, a obluzowane części roweru stały się już wpisane w nasz wyjazd. Ale to wcale nie zepsuło nam przygody. Takie sytuacje zostają wpisane w tego rodzaju wyprawy i uczą radzenia sobie z nimi.

W pięknych okolicznościach przyrody dojeżdżamy w końcu do miejsca, które z widokówek kojarzy mi się ze Szwecją. Jest to miejscowość Traslovslage. Wzdłuż nabrzeża na pomoście stoją małe czerwone domki. Te małe budyneczki powstały pod koniec XVII wieku kiedy to w miasteczku zaczął rozwijać się przemysł rybacki. Domki budowane były przez pracujących w mieście rybaków z wytrzymałego drewna dębowego, stąd ich rewelacyjne zachowanie po dziś dzień. Ciekawa jest też historia dlaczego domki są tak małe. Otóż podobno rybacy budowali je z wyniesionych ze stoczni kawałków małych desek, takich które mieściły się pod płaszczem. Charakterystycznym elementem domków są także dyskretnie umieszczone przy drzwiach małe lusterka pozwalające podejrzeć kto puka do drzwi. Takie skupiska domków mają swój urok niezależnie od pory roku, pory dnia czy otoczenia w jakich się znajdują – wyglądają cudnie zarówno wśród cumujących, kolorowych żaglówek czy na tle lazurowego morza. Dlatego też wśród moich zdjęć nie brakuję ujęć z każdej strony.

Jeśli chodzi o mnie to wolę oglądać bardziej urokliwe miejsca niż zwiedzać duże miasta. Więc w tych klimatach czuję się rewelacyjnie. Jednak czas ruszać dalej. Szwedzi przywiązują uwagę do szczegółów. Jadąc drogami zauważyłam, że nawet skrzynki na listy często wyglądają jak małe arcydzieła.

Verberg to kolejna miejscowość na naszej mapie podróży. Jest to popularny letni kurort, który latem zamienia się w tętniące życiem kąpielisko morskie. Miasteczko pełniło niegdyś funkcję uzdrowiska o czym przypominają dziś liczne budowle zdrojowe i pawilony. Pamiątką po tamtych czasach jest także niewielki pomost z 1903 roku, łączący brzeg ze znajdującym się na jego końcu drewnianym budynkiem zimnych łaźni. W samym Varbergu jak i jego okolicach znajduje się wiele pięknych piaszczystych plaż do których prowadzi nadmorska promenada  Nie zatrzymujemy się tam na zbyt długi postój ale nie możemy nie skorzystać z pięknej pogody i nie zanurzyć się w morzu. Malownicza okolica Szwecji zostaje uwieczniona w naszych aparatach fotograficznych, by po latach móc powspominać i z dumą powiedzieć, byłam tam. Wskakujemy do wody korzystamy z pięknego dnia.

Piękno Szwecji wyraża się w architekturze lecz również w jej dzikości i wielkości. Jadąc wyznaczonymi szlakami podziwiałam uroki tego kraju i jego ogrom. Między miejscowościami odległości zdawały się być bardzo duże. Było to dla nas duże wyzwanie. Zawsze na takich wyprawach człowiek wmawia sobie że dłuższy  postój zrobimy dopiero po dojechaniu tu i tu. Jednak przy takich kilometrażach było to niewykonalne. Różnorodność trasy też miała znaczenie. Sporo przewyższeń i długie odcinki, gdzie droga była monotonna też nie ułatwiały pokonywania wyznaczonej trasy. Po dotarciu do miasta zaopatrywałyśmy się w zapasy czasem na cały jeden dzień jazdy. Bywało i tak, że po dojechaniu w określone miejsce sklepy były już zamknięte i nie miałyśmy zbyt dużo produktów w naszych sakwach.

W pięknych okolicznościach przyrody dojeżdżamy w końcu do Kungsbacki. Za nami naprawa roweru w serwisie- pęknięte 4 lub 5 szprych w kole koleżanki. W moim rowerze też wymieniałyśmy chyba z 6 razy dętki. Postanawiamy do Goteborga dotrzeć pociągiem. Goteborg to miasto położone jest na zachodzie kraju, nad cieśniną Kattegat. Jest drugim co do wielkości miastem Szwecji. Nasze zwiedzanie zaczęłyśmy od okolic jednej z niewątpliwych atrakcji Göteborga, parku rozrywki Liseberg. Został otwarty w 1923 roku i obecnie jest największym w całej Skandynawii. Każdego roku zwiedza go ponad 3 miliony osób. Od końca listopada przez 4 tygodnie trwa tam jarmark bożonarodzeniowy. W 2005 roku Liseberg został wybrany jako najlepszy park rozrywki na świecie w rankingu magazynu Forbes.

Göteborg został założony na początku XVII wieku ale sporo tutaj możemy napotkać współcześniejszych budynków. Jednym z nich jest Rybny Kościół. Rybny Kościół. To hala, w której sprzedawane są owoce morza, znajdują się restauracje, zaś sam budynek ma kształt gotyckiej świątyni. Warto ponoć zajrzeć, nam nie było dane. Budynek był zamknięty.

Przemieszczając się rowerami po mieście jedziemy wzdłuż rzeki, gdyż Goteborg to miasto nierozerwalnie związane z wodą. W mieście znajduje się sporo kanałów i mostów po których można popływać małymi łódkami tzw. paddanami. My przyglądamy się pięknym budynkom, które odbijając się w kanałach tworzą malownicze obrazy.

Bardzo urzekła mnie jedna z najstarszych dzielnic w Gotebergu – Haga

Wybrukowane uliczki usiane są tu sklepikami z rękodziełem, zabawkami jakie rzadko można spotkać. Można zakochać się w klimacie jakie został tutaj stworzony. Ze sklepowych witryn zerkają na nas postacie muminków, które pamięta każde dziecko. Trafiłyśmy tutaj na uliczkę Haga Nygata Znajdzie się tutaj bogato zaopatrzony sklep ze starociami wystawiający tani, jak na szwedzkie warunki, towar na ulicę. Uroczy antykwariat- przydatny, pod warunkiem, że czytacie po szwedzku. Wspaniałą herbaciarnie, gdzie można zrobić zakupy do własnego opakowania oraz niespotykane nigdzie indziej autorskie kramiki z rękodziełem lub artystycznymi wyrobami. Mnie zafascynował ogromny wybór metalowych wykrawaczek do ciastek, przebijający nawet kuchnię Masterchefa. Malutkie kaczuszki, króliczki, czy postacie z Muminków to tylko niektóre z dostępnych kształtów.

Przemieszczając się dalej w stronę portu naszą uwagę przykuł charakterystyczny biało-czerwony budynek, który wyglądał trochę, jakby był zrobiony dla zabawy z gigantycznych klocków lego. To biurowiec Lilla Bommen, zwany też potocznie „Pomadką” (Läppstiftet). Na najwyższym piętrze znajduje się kawiarnia Götheborgsutkiken z punktem widokowym, z którego można podziwiać wspaniałe widoki na port i samo miasto.

W porcie można też zobaczyć najprawdopodobniej największy żaglowiec jaki wybudowano w Skandynawii. Wybudowany w 1905 r. nosi nazwę Barken Viking. Dziś pełni funkcję hotelu, restauracji i centrum szkoleniowego. Ciekawym budynkiem jest też opera, która swoim kształtem ma przypominać statek, przez co idealnie wpisuje się w portowe okolice.

Dla osób lubiących zakupy, pamiątki zapewne najlepiej będzie jak odwiedzą uliczki pełne sklepików, butików i saloników z tutejszymi wyrobami. A na chwilkę odpoczynku można przysiąść na cynamonowe ciasteczko do którejś z dużego wyboru kawiarni.

Szwecja należy do tego typu krajów, które powinno się odwiedzić i zobaczyć przynajmniej raz w życiu. By to zrobić, najlepiej przemierzyć ten kraj rowerem. Eksplorując ten kraj z pozycji rowerzystki można poczuć wyjątkową atmosferę. Mówi się, że w krajach skandynawskich panuję zimna, wręcz chłodna atmosfera w stosunku do przyjezdnych. Spotkałam tutaj dużo niesamowitych ludzi, życzliwych, którzy zawsze byli chętni do pomocy z wspaniałym podejściem do życia, z którego warto brać przykład. Mój czas spędzony w Szwecji zostaje w pamięci na długie lata i z pewnością będę chciała tutaj przyjechać jeszcze nie raz. Na miejscu spotkałam się przepiękną skandynawską kulturą, z historią oraz niezwykłą naturą. W dodatku infrastruktura tras rowerowych zachwyciła mnie i być może zachęci do powrotu w te miejsca. Nie ukrywam, że sporym udogodnieniem jest możliwość biwakowania w dowolnym miejscu bez pozwolenia, co w dość drogim kraju nie zamyka szans na spędzenie tutaj kilku dni. Jeżeli chodzi o produkty spożywcze to sporo tutaj jest sklepów Lidl, a ceny umiarkowane. Mam nadzieję, że zachęciłam chociaż kilka osób do tej formy wypoczynku po Szwecji.

Podróże to moja pasja. Pakuję swój plecak i jeżdżę po świecie. Oszczędzam, rezygnuję z drobnych przyjemności i ciężko pracuję, aby móc choć na krótki czas pojechać w wymarzone miejsca. Czasami ktoś pyta mnie po co to robię? Czy nie lepiej korzystać z luksusowego życia na co dzień niż spać pod namiotem, jeść z puszki, męczyć się na rowerze i kłaść się spać w towarzystwie insektów. Nie oszukujmy się – podróże to nie jest tanie hobby. Nawet jeżeli jeździmy niskobudżetowo, to jednak odrobinę pieniędzy zawsze trzeba ze sobą zabrać. Trzeba być też wytrwałym żeby znależć np. tani lot w upragnione miejsce i przeczytać setki stron, żeby poznać kraj, do którego się wybieramy. Co więc mają w sobie te podróże, że poświęcamy tak dużo aby móc wyjechać ? Powiem jak ja to czuję. 🙂

Podróżuję, bo gdzieś daleko od domu przestaję gonić za kolejnymi sprawami, potrafię zwolnić, zatrzymać się. Mam czas aby usiąść przed namiotem z kubkiem gorącej kawy i długo patrzyć w bezkres i otchłań morza. Znajduję więcej czasu na przemyślenia, rozmowy, zachwycanie się otoczeniem. Podróże to taki trochę wehikuł czasu, który przenosi mnie do lat dzieciństwa. Znów większość czasu spędzam na świeżym powietrzu, a szczęście potrafię znaleźć w małych drobnostkach

Podróżuję dlatego, że wyjazdy są dla mnie odskocznią od pozornie trudnych problemów. Dają mi możliwość spojrzenia na problem z dystansu, z boku. Gdy wracam mam więcej chęci, zapału i energii by rozwiązać nawet najtrudniejszy sprawę. Zawsze po powrocie wszystko mnie cieszy.

Podróżuję, bo wyjazdy nauczyły mnie tolerancji. A zauważyłam, że wokół nas jest tak mało zrozumienia co do drugiego człowieka.

.

Dzięki podróżom potrafię dostrzegać małe rzeczy, które przynoszą radość. Uśmiech gospodyni podlewającej kwiaty w ogrodzie, dorodną mandarynkę podarowaną przez rolnika, drobny piasek na plaży, rozmowę z przypadkową osobą, pyszną kolacja w małej, lokalnej knajpce. Codziennie otrzymuję miliony powodów do szczęścia.

To w drodze nauczyłam się jak rozpalić ogień bez zapałek, jak poradzić sobie gdy autobus się zepsuję, jak poprosić o pomoc bez znajomości języka. Podróże uczą bardzo ważnych umiejętności, choć nie dostanę na nie papierka, nikt nie da mi certyfikatu ukończenia kursu, nie dostanę żadnego świadectwa to uczą mnie zaradności życiowej. Uczą tego, jak rozwiązywać problemy i jak wychodzić z różnych sytuacji, które podsuwa nam życie. To bardzo przydatna umiejętność i dodaje pewności siebie w pokonywaniu codziennych spraw.

Czas przecieka nam przez palce . Gonimy, załatwiamy kilka rzeczy jednocześnie a będąc gdzieś tam w drodze nie możemy nic przyśpieszyć. Czas biegnie tak jak żyją miejscowi, często według naturalnych cykli, które zachodzą w przyrodzie. W podróży uczę się być tu i teraz. Czekając na kierowcę, który zbierze cały autobus podróżnych, siedząc godzinę w ciasnym autobusie, bez klimatyzacji w wysokiej temperaturze. Moknąc w deszczu, czekam aż ulewa pozwoli jechać dalej rowerem. Uczę się ogromnej cierpliwości i wewnętrznego spokoju. Muszę po prostu dogadać się z samym sobą, czasami zawiązać pakt z siłami natury. A to jest piękne bo uczy pokory i cierpliwości.

Nie ukrywam, że podróże wpływają też trochę na moje ego. Nie oszukujmy się – każdy z nas, podróżujących, lubi tę odrobinę podziwu, którą otrzymujemy od tych co by chcieli a nie potrafią się za to zabrać. Podróżuję, bo to pokazuje mi, że niewiele trzeba, żeby żyć ciekawie. Pakuję całe swoje życie w plecak i w sakwy na rower – i nagle okazuje się, że większość przedmiotów jest zbędna, a największą radość dają przeżycia. Być zamiast mieć.

Wyjazdy pokazały mi, jak piękny jest świat. Widziałam prawdziwe cuda: patrzyłam na imponujący wulkan Etna na Sycylii, podglądałam życie tarsierów na Filipinach i pływałam z rekinami,  podziwiałam piramidę Kukulkana w Meksyku, jadłam sushi w Japonii. Dzięki temu nabrałam ogromnego szacunku do natury i świata.

Będąc w drodze poza domem, poza swoją strefą komfortu kształtuję swój charakter. Czasem nie jest łatwo iść z ciężkim plecakiem w 30-stopniowym upale tak jak w drodze do Santiago de Compostella bez wody lub wchodząc na jakiś szczyt górski, ocierając pot z czoła i myślisz sobie „po co mi to?”. Czasem kładąc się w namiocie przewracasz się z boku na bok nie mogąc zasnąć bo masz za sobą 30 km w nogach lub przejechane 100 km rowerem a ból mięśni przypomina Ci, że masz za sobą cały dzień wysiłku. Gdy w nocy budzisz się a przed tobą stoi z włączonym światłem na twój namiot samochód i zastanawiasz się czy iść do toalety, czy nie. Kolejne minuty nadsłuchujesz, czy ktoś nie zbliża się do twojego namiotu, a obietnice jakie składasz sobie po cichutku bywają tak abstrakcyjne, bo podszyte strachem. To wszystko jednak w pewien sposób wyrabia charakter i po powrocie te „najgorsze chwile” wspomina się najlepiej.

Uwielbiam kolekcjonować wspomnienia. Uwielbiam od czasu do czasu siąść i przypomnieć sobie różne wyjątkowe momenty z mojego życia. Dlatego robię bardzo dużo zdjęć, piszę bloga, pamiętnik z podróży i nagrywam filmiki. Mam jeszcze jeden patent na wspomnienia z podróży- wysyłam zawsze do domu kartkę z miejsca gdzie jestem i po powrocie czekam z niecierpliwością kiedy dotrze. Najdłużej bo pół roku ” szła” z Meksyku, ale radość była ogromna jak znalazłam kartkę w skrzynce pocztowej. Warto mieć dobre wspomnienia.

Podróżując dobrze mieć obok siebie fajne osoby z którymi fajnie jest dzielić fajne chwile. Dlatego dziękuję Ali i Asi za trud i za chwilę wsparcia i radości w drodze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *